Panuje powszechny mit, chętnie podtrzymywany przez lewicowych krytyków wolnego rynku, że w kapitalizmie wojna się opłaca. Że nakręca koniunkturę i generuje wielkie zyski. Że za każdą wojną stoi ekonomiczny interes, a bez wojen kapitalizm by już dawno upadł z braku dostatecznego popytu. Gdyby to była prawda, trudno byłoby o lepszy dowód na zbrodniczy charakter kapitalizmu.

No tak, tylko że to wcale nie jest prawda, a ściślej mówiąc, jest to prawda wybiórcza. Wojna przynosi ze sobą gigantyczne straty ekonomiczne. Najbardziej oczywiste to zniszczenia majątku w kraju, na którego terenie toczą się walki (według szacunków Ukrainy, zapewne przesadzonych, koszty te sięgają już 100 mld dolarów – w kraju, którego cały roczny PKB wynosi 150 mld). Z kolei w kraju, który dokonał agresji, zniszczeń wprawdzie nie ma, ale za to są ogromne rachunki do zapłacenia: każdy z wystrzelonych przez Rosjan pocisków manewrujących kosztuje co najmniej milion dolarów, a wystrzelono ich już kilkaset (a jest to tylko drobny ułamek kosztów prowadzenia „operacji specjalnej” – łącznie szacuje się, że wojna już kosztowała Rosję co najmniej 100–200 mld dolarów, przy rocznym budżecie wojskowym w wysokości 70 mld i łącznym PKB sięgającym 1500 mld).

Do bezpośrednich kosztów wojny dochodzą jednak i inne koszty gospodarcze. W przypadku obecnej wojny chodzi o potężną recesję wywołaną zakłóceniem normalnej pracy gospodarki. Nie ma wątpliwości, że na Ukrainie nastąpi w tym roku załamanie produkcji i spadek PKB o co najmniej 15–20% (na szczęście po wojnie następuje zazwyczaj dość szybka odbudowa poziomu produkcji, choć odbudowa zniszczonego majątku zajmuje długie lata). Ale, według wstępnych ocen, z potężną recesją (spadkiem PKB o co najmniej 5–7%) musi się również liczyć dotknięta sankcjami Rosja. Jeśli wojna potrwa dłużej, a dodatkowo dojdzie do bankructwa rosyjskiego rządu i wybuchu wysokiej inflacji, skala strat może się powiększyć.

Najważniejsze są jednak pytania o długookresowe koszty wojny. W przypadku Ukrainy zależą one od wyniku zmagań: jeśli kraj zdoła obronić swoją niepodległość, może liczyć na wsparcie Zachodu w odbudowie gospodarki i mieć nadzieję na poprawę szans rozwojowych (oczywiście pod warunkiem, że najpierw pomoże sobie sam, budując zdrowe i sprawne instytucje rynkowe). W przeciwnym razie będzie musiał samotnie zmagać się ze zniszczeniami (Rosjanie nie dadzą podbitemu krajowi ani rubla na odbudowę tego, co zniszczyli w czasie walk; to nie Amerykanie, którzy najpierw prowadzą wojnę, a potem sami finansują odbudowę). Z kolei Rosja prawdopodobnie zapłaci niezwykle wysoką cenę za to, że sama zrujnowała swój wizerunek wiarygodnego partnera gospodarczego dla Zachodu. Odwracając się od Europy, będzie szukać ratunku w zacieśnieniu współpracy z Chinami. I wtedy zapłaci cenę najwyższą z punktu widzenia swoich imperialnych ambicji, bo w ciągu kilku–kilkunastu lat stoczy się do pozycji ekonomicznego i politycznego satelity potężnego sąsiada. Żarłoczny smok pożre osłabionego niedźwiedzia.

No właśnie, i wychodzi na to, że na rosyjsko-ukraińskiej wojnie naprawdę wygrają Chiny.