Po co GPW agencja? Małe spółki notowane na obligacyjnym rynku Catalyst mają kłopoty z płaceniem globalnym tuzom za ocenę ratingową, a inwestycje w obligacje korporacyjne zawsze są obarczone pewnym ryzykiem, co widać po przyzwoitym oprocentowaniu takich papierów. Diabeł jednak, jak zwykle, tkwi w szczegółach.
Property Lease Fund, Vedia, Constrem, Velto Cars, Runicom – nazwy tych firm mogą czytelnikom niewiele mówić, ale tym, którzy zainwestowali pieniądze w ich obligacje, są znane i wywołują bolesne wspomnienie. Firmy te nie spłaciły w czerwcu na czas swoich obligatariuszy (część kapitału, część odsetek). Do listy czerwcowych wysp ryzyka można jeszcze dodać Rank Progress i Pragma Faktoring, które musiały zaciągnąć kredyty, by wykupić obligacje. Warto wspomnieć o kłopotach Kerdosu sprzed kilku miesięcy. Choć nie wszystkie z tych firm skorzystały z emisji na rynku Catalyst, nie zmienia to faktu, że problem nadmiernego ryzyka obligacji korporacyjnych przybiera ostatnio na sile. Niezależna, powiązana z rynkiem kapitałowym lub bankami, agencja na pewno pozwoliłaby to ryzyko dokładnie określić. Pytanie jednak, czy agencja ta byłaby w stanie wziąć na siebie pewną dozę odpowiedzialności za własne wyceny ryzyka. Jeśli tak, usługa ta musiałaby kosztować. Czy na pewno byłaby wtedy tańsza od zachodniej konkurencji?
Drugi problem to niezależność. Pojawienie się tej propozycji niedługo po tym, jak przedstawiciele rządu publicznie negowali bezstronność agencji S&P i Moody's, może niepokoić. Bo co by było, gdyby nagle wszystkie spółki Skarbu Państwa wypowiedziały umowy globalnym agencjom, a ten umowny Polranking przejąłby ich rolę? Byłby to kolejny krok w budowie odciętego od świata skansenu gospodarczego. Czy nie byłoby pokusy, by krajowa instytucja bardziej optymistycznie postrzegała ryzyko kredytowe państwowych spółek? W tym kontekście proponowany udział Polskiego Funduszu Rozwoju powinien niepokoić. Czy państwo nie chce być zbyt omnipotentne? W końcu ryzykiem kredytów walutowych też się już zajęło.