Na koniec minionego roku liczba emerytów sięgnęła 6,04 mln, a licząc wraz z rencistami, na garnuszku ZUS było wtedy 7,8 mln osób. To oznacza, że nawet niewielkie procentowo zmiany w wysokości świadczeń przekładają na miliardy złotych rocznie, które trzeba będzie wysupłać z i tak już mocno napiętego budżetu – często kosztem innych wydatków.
Jednocześnie te prawie 8 mln osób stanowi dużą (ponad jedna trzecia) grupę wyborców. W dodatku rosnącą – mamy przecież ok. 2,5 mln pracujących w wieku 55+, którzy w kolejnych latach będą przechodzić na emerytury. Partie mają się więc o kogo bić.
Biorąc pod uwagę te dane i obecne nastroje społeczne, możemy założyć, że rząd postawi na bardziej hojną rewaloryzację rent i emerytur niż wynikałoby to z ustawowych przeliczeń. Tym bardziej że już widać, jak do walki o atrakcyjną grupę starszych wyborców rusza opozycja, wspierana przez część ekspertów, którzy zapowiadają „ciężki rok" dla emerytów.
Opozycja ma tu zresztą ułatwione zadanie po zmianach wprowadzonych przez Polski Ład, na których większość emerytów wprawdzie zyskała, ale część jednak straciła. I to nie tylko ci z najwyższymi świadczeniami. Stracili również ubożsi, którzy dorabiają sobie do emerytury. Bo to, co zyskali na Polskim Ładzie, z nawiązką stracili na wyższej składce zdrowotnej od zarobków. W sumie, biorąc pod uwagę kalendarz wyborczy, można się spodziewać w tym roku nawet dwóch waloryzacji – kolejnej jesienią, po wygaśnięciu tarczy antyinflacyjnej.
Nie jest jednak wcale pewne, że taka dbałość o finanse emerytów zapewni ich poparcie, bo tu będzie się liczyć nie tylko własny portfel, ale także sytuacja – i opinie – dzieci i wnuków. Zwracał na to uwagę w niedawnym wywiadzie dla „Plusa Minusa" związany z obozem rządzącym politolog prof. Waldemar Paruch, który wiąże niewielkie poparcie dla Polskiego Ładu z taką właśnie „rodzinną" oceną zmian: nawet gdy starsze pokolenie zyskuje, to i tak może ocenić je źle, jeśli tracą na nich dzieci i wnuki.