Pandemia trwa już dwa lata. Odmierzamy jej czas kolejnymi falami zachorowań. Nie mamy pewności, że po obecnej nie pojawią się kolejne. Dlatego warto podsumować walkę z zarazą, wyciągając wnioski na kolejne z nią potyczki. Zacznijmy od oceny zarządzania nią po doświadczeniach nabytych od czasu, kiedy ukazał się nasz artykuł na ten temat („Dzień po, czyli jak wyjść z kryzysu", „Rzeczpospolita", 22.04.2020 r.). Niestety, większość naszych tez pozostała aktualna.
Ocena przygotowań
Fundamentem zarządzania kryzysowego jest zapobieganie kryzysom dzięki działaniom prewencyjnym i łagodzenie ich skutków dzięki przygotowaniu na wypadek, gdyby kryzys – w tym przypadku pandemia – się ziścił. Pierwszym błędem wielu krajów Zachodu i Północy (w tym Polski) było zignorowanie epidemii jako możliwej sytuacji kryzysowej i brak przygotowań. Pamięć o nękających Europę zarazach wygasła, choć w Azji była żywa po epizodach z podobnymi do obecnego wirusami SARS i MERS.
Nieliczne kraje wyciągnęły wnioski z tamtych fal zakażeń. Powstały systemy monitoringu termowizyjnego przyjezdnych na lotniskach. Na Tajwanie powołano Centrum Zarządzania Epidemicznego (CECC), które przejmuje odpowiedzialność za walkę z chorobą. Jego częścią jest zespół epidemiologów śledczych powołany do wykrywania i kontroli łańcuchów zakażeń. W tym kraju istnieje też uruchamiany w czasie potrzeby zakład szybko szyjący wystarczającą liczbę masek ochronnych. Powstały też procesy poważnie traktujące kwestię kwarantanny dla przybyszów. Z tego gotowego wzorca skorzystała Nowa Zelandia. Nie było mowy o niekontrolowanym napływie nosicieli wirusa mimo połączeń komunikacyjnych w skali globalnej.
Nic z tego nie było w stanie gotowości i nie zadziałało w krajach, które zlekceważyły ryzyko epidemii. Zaniedbano kwestię niedopuszczenia czynnika zakaźnego na teren kraju, a także śledzenia łańcuchów zakażeń, kiedy już się pojawił. Efektem było niekontrolowane rozprzestrzenianie się zarazy.
Nie decydowano się na ograniczenia w podróżach czy kwarantannę dla tych, którzy z różnych względów musieli podróżować. A nawet zapraszano masowo i bez nadzoru osoby potencjalnie zakażone. Efektem było ekspresowe przejście do jeszcze bardziej ostrej fazy ograniczania swobód – powszechnej kwarantanny zamykającej ludzi w domach. Przykro to mówić: cofaliśmy się tym samym do metod średniowiecznych, wzmagając frustracje społeczne. Te zostały skwapliwie wykorzystane przez kontestatorów zasad wymuszonych pandemią.