Przypominam sobie zimę 2020 r., czyli początek pandemii. Słyszeliśmy wtedy o tajemniczym wirusie, który z Chin miał wędrować do Europy, a że rząd tym specjalnie się nie przejmował, to nie przejmowali się tym też obywatele. W radosnym nastroju udałem się wtedy na warszawskie lotnisko, gdzie nie dostrzegłem żadnych środków ostrożności. Otrzeźwienie nastąpiło na Wyspach Zielonego Przylądka, gdzie czekał na podróżnych kordon sanitarny ludzi ubranych w maski i stroje ochronne. Gdy wróciłem do kraju, tu nadal nic się nie działo. Sytuacja zmieniła się w ciągu kilku dni, gdy zaczęły wypełniać się szpitale i rozpoczęły masowe zgony. Maseczki ochronne z dnia na dzień stały się największym rarytasem, a obywatele zaopatrywali się w nie z prywatnych źródeł.