Widzę wiele przemawiających za nim argumentów, np. z dziedziny ekonomii dobrobytu. Chodzi o to, że wychowanie dzieci jest prywatnym kosztem rodziców, ale ma pozytywne efekty zewnętrzne dla całego społeczeństwa w przyszłości. Po drugie, potrzebujemy ambitnej polityki demograficznej biorąc pod uwagę to, jak szybko starzeje się polskie społeczeństwo. W takich krajach, jak Niemcy czy Holandia, zasiłkami nie można nakłonić ludzi do tego, żeby mieli więcej potomstwa. Ale w Polsce, gdzie ludzie ciągle deklarują chęć posiadania dzieci, a wśród barier wymieniają kwestie finansowe, taki program może zadziałać. Podoba mi się też to, że to rodzice decydują, na co te pieniądze wydać, a nie państwo. Uważam jednak, że program 500+ powinien zawierać kilka bezpieczników, dzięki którym nie zniechęcałby do aktywności zawodowej. Te zasiłki powinny być wliczane do dochodu uwzględnianego przy ustalaniu prawa do świadczeń rodzinnych. Do rozważenia też jest to, czy programu 500+ nie objąć jednak regułą „złotówka za złotówkę", jak przy świadczeniach rodzinnych.
Wróćmy do wspierania polityki gospodarczej rządu. RPP może to teoretycznie robić inaczej, niż obniżając stopy procentowe. Jednym z priorytetów rządu jest pobudzenie inwestycji, temu służyć ma plan wicepremiera Morawieckiego. NBP mógłby pomóc te inwestycje finansować, tak jak robi to na przykład bank centralny Węgier, udzielając kredytów bankom komercyjnym, które zwiększają akcję kredytową?
Zgadzam się, że stosunek inwestycji do PKB jest w Polsce zbyt niski. Biorąc pod uwagę nasz poziom rozwoju i to, że czeka nas demograficzne tsunami, udział inwestycji w tworzeniu PKB powinien być dużo wyższy. Trafnie wskazuje na to program Morawieckiego. Problemy firm ze znalezieniem pracowników siłą rzeczy sprawią, że one będą więcej inwestowały, aby zastępować pracę kapitałem. Ale rzeczywiście, należy też firmy ku inwestycjom w jakiś sposób popychać, np. odpowiednią polityką podatkową. Natomiast jeśli chodzi o zaangażowanie NBP, to jestem krytyczny wobec wszelkich form ilościowego luzowania polityki pieniężnej. W praktyce bowiem to zawsze kończy się jakościowym luzowaniem, tzn. kredyt płynie nie tam, gdzie trzeba.
W Polsce struktura kredytowa, w której od dekady dominują kredyty hipoteczne, a nie kredyty dla przedsiębiorstw, jest zła?
To, że w Polsce dominuje kredyt hipoteczny i konsumpcyjny, jest niepokojące. Ale to jest element szerszego problemu. Chodzi o to, że bank centralny nie ma za bardzo możliwości wpływania na jakość kredytu, tylko na jego ilość. Klasyczne instrumenty, takie jak stopy procentowe, nie pozwalają oddziaływać na to, do kogo kredyt trafia. NBP powinien dysponować szerszą paletą instrumentów i to jest jeden z argumentów za powrotem nadzoru bankowego do banku centralnego.