Czy ma szanse na powtórzenie sukcesu jako minister odpowiedzialny za cyfryzację kraju?

Wyzwań nie brakuje, ponieważ mimo lat starań i ogromnych wydatków na projekty dotyczące informatyzacji efekty są wciąż mizerne. Wystarczy sprawdzić, w jakich pracowniach komputerowych uczą się dzieci w szkołach na głębokiej prowincji, a nawet w największych miastach. To widok jak z archiwum, a nie miejsce nauki dla młodych ludzi wychowanych ze smartfonami i tabletami w ręku. Ze szkolnych komputerów można się tylko śmiać – pracują często na tak zamierzchłych wersjach oprogramowania, że dzieci nie wiedzą, jak je obsługiwać. W tych warunkach mają być prowadzone obowiązkowe lekcje programowania. Na prehistorycznym sprzęcie nie ma to wielkiego sensu.

W Polsce wciąż niewiele spraw urzędowych można załatwić przez internet, choć o cyfrowych urzędach politycy mówią od lat. Udało się wprowadzić opcję złożenia wniosku o udział w programie 500+ online, ale jeśli ktoś się w nim pomylił – nawet w błahej sprawie – to i tak z poprawkami musiał się wybrać do urzędu i odstać swoje.

Czy realne jest, by do urzędu można było chodzić tak rzadko jak do banku? Instytucje finansowe w kilka lat wprowadziły takie systemy, że większość spraw można załatwić bez wychodzenia z domu. W urzędach wprowadzono za wielkie pieniądze system ePUAP, na korzystanie z którego zdecydowało się niewiele osób. Trudno się temu dziwić, skoro zanim się zacznie z elektronicznego urzędu korzystać, i tak trzeba iść do urzędu działającego w realu, co jest absurdalne.

Sektor publiczny zawsze wolniej się cyfryzuje – dostępne fundusze nie te, także opór materii większy. Wielu urzędników do dziś pisze na klawiaturze komputera jednym palcem, w porywach dwoma. Jak zmusić skostniałe struktury do zmian – takich, które przyniosłyby ulgę sfrustrowanym urzędowymi kolejkami petentom? To wielkie wyzwanie dla minister cyfryzacji.