Jeśli jednak karuzela kręci się dalej, doprowadzając do wymiany dopiero co wymienionych, to sens takich zmian już nie wydaje się oczywisty. Obrywają za to firmy, których wartość rynkowa spada, bo strategia zarządzania staje się nieprzewidywalna. Traci państwo, bo ma w tych firmach udziały. Tracą rządzący, bo niekonsekwentna i zaskakująca zwrotami polityka gospodarcza musi prowadzić do nadwyrężenia społecznego zaufania. Okazuje się, że kadrowe decyzje były albo słabo przemyślane, a powołani prezesi okazywali się kompletnie nieprzygotowani, albo mamy cały czas do czynienia z walką o stanowiska, tym razem w obecnym obozie władzy, co nijak się ma do głoszonych przez niego haseł o naprawie gospodarki. Ciekawe, jak na to wszystko patrzy wicepremier Mateusz Morawiecki, bądź co bądź człowiek biznesu.
A przecież zmiany w zarządach to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Na prezesach się nie skończy: kadrowa miotła będzie zamiatać na kolejnych, coraz niższych szczeblach spółek. W takich sytuacjach zwykle lecą głowy dyrektorów, kierowników, a ten sam scenariusz realizowany jest później w spółkach zależnych od firmy-matki. Jak do tego będzie się miała realizacja strategii, rocznych zamierzeń, planów restrukturyzacji czy akwizycji? Zwłaszcza, że personalne zawirowania biją w największych rynkowych graczy, jak Lotos, Tauron czy Grupa Azoty, mających wpływ na całokształt funkcjonowania branż, których są przedstawicielami.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze karuzela odpraw. Wysokie wypłaty dla osób, które sprawowały swoje stanowiska zaledwie kilka miesięcy i okazały się pomyłką, trudno będzie wytłumaczyć. Szczególnie wobec wcześniejszych zapowiedzi, że takie sytuacje nie będą mieć miejsca. Ale jak widać, historia lubi się powtarzać.