Wśród założeń konstytucji biznesu, które oficjalnie mają zostać zaprezentowane za parę dni, znalazła się m.in. zasada wolności gospodarczej („co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone", czyli powrót do ustawy Wilczka) czy rozstrzygania wątpliwości na korzyść przedsiębiorców. To tylko najważniejsze, fundamentalne zmiany w relacjach przedsiębiorca–urzędnik. W połączeniu z licznymi zmianami likwidującymi bariery, prawne absurdy lub wprowadzającymi ułatwienia oznacza to dla firm, szczególnie tych mniejszych, prawdziwą rewolucję. I miejmy nadzieję, że ta rewolucja nie pożre własnych dzieci – na polu ułatwiania prowadzenia biznesu nad Wisłą wciąż jest bowiem dużo do zrobienia.
Warto przypomnieć jeszcze jedną rzecz, o której politycy PiS woleliby dziś pewnie nie pamiętać. Intensywne prace nad poprzednią konstytucją dla firm trwały w gmachu przy warszawskim pl. Trzech Krzyży na długo przed tym, zanim wyprowadził się z niego Janusz Piechociński. Na uchwalenie przepisów w poprzedniej kadencji nie starczyło jednak czasu (a może przede wszystkim woli politycznej).
Również dlatego wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu należą się słowa uznania – nie tylko nie wyrzucił dorobku poprzedników do kosza, co przy zmianie ekipy rządzącej jest niestety niechlubną zasadą, ale też przekonał do pozostania na stanowisku wiceministra, który był odpowiedzialny za przygotowanie ustawy. Dzięki temu prace nad konstytucją biznesu, których efekty właśnie poznajemy, mogły być kontynuowane. Dla setek tysięcy przedsiębiorców to właśnie ten dokument może być najważniejszym efektem pierwszego roku rządów PiS. Oczywiście pod warunkiem, że uda się go skutecznie wprowadzić w życie.