Iwona Trusewicz: Tajemnica Brexitu odkryta w taksówce

Rozmowy z kierowcami taksówek w Londynie oświeciły mnie w sprawie Brexitu. To determinizm gospodarczy zdecydował o wynikach referendum.

Publikacja: 22.11.2016 13:00

Iwona Trusewicz: Tajemnica Brexitu odkryta w taksówce

Foto: Fotorzepa

Krótka wizyta w minionym tygodniu Londynie uświadomiła mi, że jak żywy jest wciąż dziś determinizm gospodarczy, czyli pogląd o tym, że to czynniki ekonomiczne wpływają na ludzkie zachowania i postawy. I że Karol Marks i jego „byt kształtuje świadomość” wciąż najtrafniej oddaje taką postawę.

Z lotniska Heathrow wiózł mnie do hotelu w centrum Londynu starszy, czarnolicy kierowca. Przedstawił się, jako Eldi a jego koślawy angielski nie brzmiał tutejszo. Choć godzina była dobra na płynny ruch (ok.10.30) posuwaliśmy się w żółwim tempie. Z nudów zapytałam Eldiego skąd jest. Okazało się, że 26 lat temu dotarł na Wyspy z należącej wtedy do Etiopii - Erytrei uciekając przed wojną domową, która niszczyła jego afrykańskie życie. Od wielu lat ma obywatelstwo brytyjskie; w Erytrei bywa, co kilka lat, ostatnio pół roku temu.

Zaciekawiło mnie jak (i czy w ogóle) Eldi głosował w referendum o pozostaniu (lub wyjściu) z Unii.

- Jak to jak? - zdziwił się - Głosowałem za Brexitem. A dlaczego? - brnęłam dalej. Odpowiedź Eldiego i jej uzasadnienie, mocniej wbiły mnie w fotel. Otóż zdaniem Eldiego: „Anglia ma być dla Anglików”.

- Cały Londyn jest opanowany przez Polaków, zabierają nam miejsca pracy i chleb. Moje dzieci są wykształcone, mają obywatelstwo brytyjskie, a nie mogą znaleźć zatrudnienia - denerwował się kierowca.

Dlatego Anglik z Erytrei nie chce na Wyspach żadnych nowych imigrantów. Nawet tych, którzy są w bardzo podobnej sytuacji do tej, w które 26 lat temu był on sam.

- Nie, nie wojna w Angoli, a w Syrii to dwie różne wojny. Syryjczycy powinni siedzieć u siebie w kraju. Ta wojna to ich wina i u siebie muszą sobie z nią poradzić. Tutaj nie ma dla nich miejsca - perorował Anglik Eldi. I samokrytycznie dodawał, że nie powinien był uciekać z Erytrei, ale wstąpić do partyzantki i walczyć w reżimem w Addis Abebie. Może wtedy sytuacja gospodarcza tego jednego z najbiedniejszych państw Afryki, byłaby lepsza.

No, ale Eldi, jak tysiące jego rodaków, uciekł, jest już Anglikiem i skutecznie wymazał z pamięci wszystko, co wtedy przeszedł. Teraz chce, podobnie jak wielu jego sąsiadów zakotwiczonych od lat w Londynie - wyrzucenia „nie anglików” i nie przyjmowania nowych uciekinierów. Wielka Brytania będzie wtedy znów opływać w dostatki jak za czasów, kiedy wysysała wszelkie bogactwa ze swoich licznych kolonii.

Po kilku dniach z hotelu na lotnisko wiózł mnie młody, biały kierowca. Znów staliśmy w korku - średnia ruchu po Londynie to według ostatnich danych 8 mil na godzinę i władze nie robią nic, by to zmienić. Tak chcą przekonać mieszkańców, by przesiedli się ze swoich aut na transport publiczny.

Znów, więc zagaiłam rozmowę. Na moje angielskie pytanie, kierowca odpowiedział płynną polszczyzną. Pan Karol - dajmy mu tak na imię, mieszka i pracuje w Londynie od ośmiu lat. Pochodzi z Pomorza. Zdecydował, że za pół roku już go tutaj nie będzie.

- Jeszcze przed referendum zaczęły pojawiać się napastliwe napisy czy reakcje wobec nas; a teraz na murach w pobliżu polskiego kościoła napisy antypolskie są praktycznie codziennie. Do tego Polak w Londynie nie ma szans na awans na kierownicze stanowisko. Robią tu wszystko, by nam to utrudnić. Mógłbym starać się o brytyjskie obywatelstwo, ale nie chcę. Nie czuję się tutaj dobrze, nie chcę być Brytyjczykiem; po co mi ich śmieszny paszport. Dlatego za pół roku wracam do kraju. Myślę, że wielu Polaków zdecyduje się na powrót, a więc liczę, że jak szybko przyjadę, to znajdę dobrą pracę - opowiadał kierowca.

Pan Karol przyznał, że czeka na usunięcie Brytyjczyków z Unii. I żeby „już nigdy do niej nie wrócili i na własnej skórze przekonali się, jak trudno podróżuje się i pracuje, nie będąc członkiem Wspólnoty”.

Na razie samolot LOT-u do Warszawy był w piątkowy wieczór wypełniony do ostatniego miejsca. W 90-procentach Polakami i Polakami. „Wyskoczyłam na jeden dzień, w niedzielę muszę wracać, ale  home sweet home” - mówiła jedna z siedzących obok mnie pasażerek.

Krótka wizyta w minionym tygodniu Londynie uświadomiła mi, że jak żywy jest wciąż dziś determinizm gospodarczy, czyli pogląd o tym, że to czynniki ekonomiczne wpływają na ludzkie zachowania i postawy. I że Karol Marks i jego „byt kształtuje świadomość” wciąż najtrafniej oddaje taką postawę.

Z lotniska Heathrow wiózł mnie do hotelu w centrum Londynu starszy, czarnolicy kierowca. Przedstawił się, jako Eldi a jego koślawy angielski nie brzmiał tutejszo. Choć godzina była dobra na płynny ruch (ok.10.30) posuwaliśmy się w żółwim tempie. Z nudów zapytałam Eldiego skąd jest. Okazało się, że 26 lat temu dotarł na Wyspy z należącej wtedy do Etiopii - Erytrei uciekając przed wojną domową, która niszczyła jego afrykańskie życie. Od wielu lat ma obywatelstwo brytyjskie; w Erytrei bywa, co kilka lat, ostatnio pół roku temu.

Pozostało 80% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację