Nowy lokator Białego Domu zapowiada, że USA, zmęczone dekadami zaostrzającej konkurencję globalizacji, skupią się teraz na sobie. Porzucą podpisany już traktat TPP (o partnerstwie transpacyficznym), który miał pomóc w budowie strefy wolnego handlu wokół Oceanu Spokojnego. W takiej sytuacji do śmieci pójdzie też negocjowany dopiero traktat TTIP o strefie wolnego handlu między półmiliardową Europą a liczącymi prawie 350 mln konsumentów USA.
Taka polityka prezydenta Trumpa może odwrócić trend obniżania barier w międzynarodowym handlu. To dzięki temu trendowi możemy cieszyć się winem z dalekiego Chile, dronami z Hongkongu i arbuzami przywożonymi u progu zimy z gorącej Brazylii. Największymi beneficjentami globalizacji stały się takie dzisiejsze potęgi jak Chiny, ale i o wiele mniejsza Polska.
Początkowo naszym firmom wystarczał duży, głodny towarów i usług rynek wewnętrzny. Z czasem jednak nasycił się i do szybszego wzrostu firm konieczne stało się wyjście za granicę. Przez lata eksport był potężnym silnikiem napędzającym naszą gospodarkę, także dzięki coraz silniejszym związkom z nastawioną na globalną sprzedaż gospodarką Niemiec.
Jeśli w ślad za Amerykanami inne kraje zaczną na powrót wznosić bariery handlowe, bronić swój rynek przed napływem konkurencyjnych towarów z importu, my, Polacy, znajdziemy się w gronie najbardziej poszkodowanych. Produkujemy wszak auta trafiające za ocean. Jesteśmy jednym z największych na Starym Kontynencie producentów telewizorów i największym sprzętu AGD. Żyjemy z eksportu i naprawdę mamy wiele do stracenia. Dlatego trzymamy kciuki za globalizację i nawrócenie na wolny handel prezydenta Trumpa.