Dokoła mnóstwo niepewności. Znacznie więcej niż zwykle. W takich czasach każda doza optymizmu jest na wagę złota. Czepiamy się więc dobrych wiadomości z realnej gospodarki, która po głębokiej zapaści zdaje się – na przekór okolicznościom – wychodzić na prostą. Spekulujący na zapowiedziach polityków rynek finansowy jest zmienny, minimalizuje jednak ryzyka, podpiera się historycznymi danymi ze sfery realnej i winduje coraz wyżej ceny aktywów. To z kolei pobudza dobre nastroje przedsiębiorców i konsumentów. Kot gania za własnym ogonem. I tak wśród Himalajów niepewności króluje optymizm. Wiara jest potrzebna. Ale odrobina zdrowego rozsądku też nie zaszkodzi.
Niepewne siebie USA trzęsą światem
Stan gospodarki USA jest teraz dla wielu obserwatorów mniej ważny niż polityki. A rynek finansowy próbuje złapać równowagę, oceniając jedno i drugie. Czwarty kwartał nie był tam najlepszy. Annualizowane tempo wzrostu w ujęciu kwartalnym (SAAR) wyniosło 1,9 proc. po 3,5 proc. w III kw. Mocna i stabilna konsumpcja dodała do wzrostu 1,7 pkt proc. (2,5 proc. wzrostu rocznego). Rosnące o 3,1 proc. inwestycje prywatne w maszyny i urządzenia dodały do PKB 0,7 pkt proc. Trochę dołożyły wydatki rządowe. 1 pkt proc. dodały też zapasy. Aż 1,7 pkt proc. ujął zaś ze wzrostu eksport netto. Deficyt handlowy będzie w tej sytuacji „chłopcem do bicia" dla nowej administracji. I choć ani deficyt zagregowany, ani deficyty bilateralne nie są dobrym miernikiem osiągnięć gospodarki, to wyeliminowanie nierównowagi handlowej, za czym przemawia statystyka z rachunków narodowych, stanie się z całą pewnością jednym z motywów przewodnich polityki gospodarczej Trumpa.
W całym 2016 r. gospodarka amerykańska urosła zaledwie 1,6 proc. po 2,6 proc. w 2015. Ubiegłoroczny wzrost był najwolniejszy od pięciu lat. Zapewnienia Trumpa o „przyspieszeniu wzrostu powyżej 4 proc." padają więc na podatny grunt. Nawet jeśli są niemożliwe do zrealizowania, bo na tak szybkie tempo wzrostu, odnotowywane ostatnio w latach 1997–2000, nie pozwalają nieodwracalne zmiany strukturalne, jakie dokonały się w tym czasie w gospodarce USA. Chodzi o demografię i podaż pracy. W latach 1997–2000 przyrost ludności w wieku produkcyjnym (16–64 lata) wynosił 2,5 mln rocznie, a powyżej 65 lat przybywało tylko 250 tys. na rok. Dziś te proporcje wyglądają następująco: przybywa 0,8 mln w grupie 16–64 lata i 1,65 mln powyżej 65 lat. Ekonomiści nie mają wątpliwości, że takie zmiany struktury demograficznej przekładają się nie tylko na wolniejsze tempo wzrostu gospodarki, ale i na regres produktywności, a tym samym wolniejsze tempo wzrostu realnych wynagrodzeń.
Racjonalna ocena każe podać w wątpliwość, czy stymulacja fiskalna, redukcja podatków, wzniesienie barier handlowych mających chronić rynek wewnętrzny, uszczelnienie granic przed napływem emigrantów, mogą pomóc amerykańskiej gospodarce w przezwyciężeniu strukturalnych słabości. Ale racjonalna ocena ekspertów jest w tej sytuacji bezużyteczna. Wiedzą też o tym inwestorzy. Stąd wahania i zmienne fale optymizmu przeplatającego się z pesymizmem, widoczne w wycenie aktywów i kierunkach przepływu kapitału między różnymi kategoriami aktywów na całym świecie.
Korporacjom w USA podobają się zapowiedzi obniżki podatków, deregulacja, prowzrostowa polityka. Ale są wstrzemięźliwe wobec kierunków polityki handlowej i emigracyjnej.