Inflacja (i drożyzna) będą przez najbliższe miesiące jednym z głównych tematów debaty publicznej i rozmów prywatnych. Niestety pojęcia przydatne w opisywaniu i analizie tych zjawisk są często używane w sposób błędny lub co najmniej mylący i nieprecyzyjny.
Jest to zresztą tylko jeden z fragmentów dużo szerszego i zdecydowanie poważniejszego problemu współczesności, któremu prof. Harold James z Princeton University poświęcił niedawno wydaną książkę „The War of Words". Znamienny jest tytuł wstępu do książki: „Jak słowa stają się przedmiotem sporu". Otóż zdaniem autora, dokonujące się obecnie w świecie radykalne zmiany w gospodarce, społeczeństwie i polityce, wzmocnione dodatkowo przez pandemię, wywołują bardzo silną polaryzację stanowisk. Taki okres zmian rodzi nowe pytania i wymaga nowych zbiorów pojęć, ale w toczących się sporach stosowane są nadal pojęcia, które z biegiem lat utraciły jednoznaczność, nabrały dodatkowych konotacji i przestały być precyzyjnymi narzędziami analitycznymi.
Inflacja a drożyzna
Spróbujmy powiązać te ważne, ale ogólne wnioski prof. Jamesa, z konkretnymi przejawami mało precyzyjnego posługiwania się w Polsce terminologią dotyczącą inflacji, co utrudnia sformułowanie spójnej oceny tego zjawiska i zbudowanie skutecznej strategii walki z nim. Zacznijmy od rozróżnienia między inflacją a drożyzną, które w komentarzach są używane jako synonimy wypowiadane jednym tchem jako „szalejąca inflacja, szalejąca drożyzna". Co charakterystyczne, w tekstach anglojęzycznych odpowiednik naszej drożyzny nie występuje. Ponieważ jednak w polskich mediach pojęcie to się zadomowiło, należy pokazać, czym różni się ono od inflacji.
Najogólniej można przyjąć, że drożyzna jest pewnym stanem, wysokim poziomem cen, a inflacja jest procesem zmiany tego poziomu (jego wzrostem). Różnicę może zilustrować analogia ze zbiornikiem wodnym: stan (poziom wody) może być podwyższony, a nawet bardzo wysoki, ale nie ulega już dalszej zmianie (przestał się podnosić).
Różnicę tę można zilustrować też inaczej. Przyjmijmy, że w Polsce i w Szwajcarii inflacja wynosi 0 proc. Wymieniamy 10 tys. zł na franki i lecimy do Szwajcarii. Po zapoznaniu się z cenami towarów i usług dochodzimy do wniosku, że panuje tam drożyzna, chociaż nie ma inflacji. Jeśli jednak dowiemy się, ile zarabiają Szwajcarzy, to ich ewentualne narzekania na drożyznę wydadzą nam się nieuzasadnione.