Ciekawe, czy będzie pamiątkowa moneta ku czci walki z inflacją, np. siedmiozłotówka z okazji 7-proc. wzrostu cen? – zgryźliwie komentował we wtorek Twitter zaskakującą informację, że NBP ma w trybie nadzwyczajnym wydać monetę i banknot „poświęcone obronie polskiej granicy wschodniej". Owszem, obrona, ale przed nadmierną inflacją jest głównym ustawowym celem NBP. A ta – potwierdził właśnie GUS – dobiła w październiku do 6,8 proc., coraz bardziej oddalając się od 2,5-proc. celu NBP.

Czytaj więcej

Podwyżki większe od inflacji nie dla wszystkich. Kogo omija hossa

A przecież wskaźnik inflacji to tylko średnia oparta na modelowym koszyku zakupów. Każdy ma swój koszyk i często bardziej odczuwa wzrost jego ceny. Najmocniej ci, którzy są na skromnym budżecie, dużo wydają na żywność (np. ceny najtańszego mięsa drobiowego skoczyły dwukrotnie mocniej niż ogólna inflacja), a na dodatek muszą np. dojeżdżać do pracy własnym autem. LPG, paliwo ludzi zmuszonych do oszczędzania, podrożał przez rok aż o 50 proc., przy czym podwyżki przypadły głównie na trzeci kwartał 2021 r.

Jeśli na dodatek – jak wynika z tekstu w dzisiejszej „Rzeczpospolitej" – ten ktoś pracuje w małej miejscowości (gdzie trudno o lepszą pracę) w branży, która z powodu pandemii jest w złej sytuacji (jak gastronomia czy hotelarstwo), i zarabia powyżej ustawowego minimum (którego wzrost o 7,5 proc. wymusił rząd), nie ma wielkich szans na zrekompensowanie wzrostu cen podwyżkami wynagrodzenia. Dotyczy to zwłaszcza firm małych i mikro-, tradycyjnie płacących mniej niż bardziej efektywne duże i średnie. Ale także szeroko rozumianej sfery budżetowej, jak np. nauczyciele i pracownicy medyczni.

Bo w przypadku wynagrodzeń statystyczna średnia w nie mniejszym stopniu niż wskaźnik inflacji odbiega od faktycznych zmian w portfelach poszczególnych Polaków. Warto o tym pamiętać, nim się wysunie argument, że problemu wzrostu cen nie ma, skoro płace rosną szybciej. Bo to pogląd bardziej oderwany od życia niż twitterowy pomysł siedmiozłotówki ku czci walki z inflacją.