Trudno się z nim do końca nie zgodzić, kiedy czytamy, tak jak niemal 40 lat temu, informacje o wprowadzeniu w Polsce stanu wyjątkowego. Z jednej strony wszystkim, którzy pamiętają 13 grudnia, trochę ciarki przebiegają po krzyżu. Ale z drugiej gołym okiem widać, jak bardzo zmieniły się czasy. I to bez wątpienia na korzyść.

No bo tak: nie mamy stanu wojennego, tylko wyjątkowy, w dodatku jedynie na niedużym kawałku kraju. To bez wątpienia postęp, zwłaszcza że nikogo się dziś nie internuje, lecz jedynie zabrania posłom, dziennikarzom i innym elementom wywrotowym niepoważnych biegów w pobliżu granicy oraz niszczenia mienia społecznego (tzn. zasieków). Niewątpliwie grozi nam inwazja zza wschodniej granicy, ale ponieważ chodzi jedynie o najazd grupy 32 uchodźców, a nie tysięcy czołgów Armii Czerwonej jak wtedy, Straż Graniczna pewnie sobie jakoś z tym zagrożeniem poradzi. Mamy wprawdzie znów ćwiczące tuż za wschodnią granicą rosyjskie wojska, ale ponieważ należymy teraz z Rosją do innych sojuszy, nie obawiamy się sojuszniczej pomocy w zakończeniu kryzysu politycznego w naszym kraju, związanego z walkami frakcyjnymi w rządzącej partii. Przez Polskę przemieszczają się też nasze czołgi, ale nie wjeżdżają do miast, żeby uświetniać pokaz „Czasu apokalipsy", tylko kierują się na ćwiczenia nad wschodnią granicę. Władze USA wyrażają wprawdzie niezadowolenie z suwerennych decyzji naszego Sejmu w sprawach dotyczących wewnętrznych spraw kraju, ale nie wprowadzają z tego powodu sankcji gospodarczych i póki co nie mordują polskich kur (o co oskarżano wtedy na plakatach Ronalda Reagana). Zachodnia Europa wprawdzie tak jak wtedy grozi sankcjami finansowymi, używając jako pretekstu troski o stan praworządności, ale póki co jest raczej gotowa do negocjacji, a nie do walki. A telewizja publiczna używa wprawdzie bojowego tonu, ale gdzie nam do czasów spikerów w mundurach i Adama Zwierza śpiewającego „Gdy Polska da nam rozkaz...". Słowem, farsa w miejsce tragedii.

W sferze gospodarczej też są pewne podobieństwa i również wyraźnie na korzyść dzisiejszych czasów. Gospodarka tak jak wtedy tkwi w kryzysie. Ale gdzie tam porównywać zeszłoroczny spadek PKB o 2,7 proc. z załamaniem produkcji o 12 proc. w roku 1981. Inflacja też jest zmartwieniem, ale dziś martwimy się inflacją na poziomie 5,4 proc., a wtedy mieliśmy 100 proc. i puste półki. Dług? Bardzo nam wzrósł, to prawda, ale wtedy byliśmy bankrutem, a dziś trzymamy rating „A". I tylko jedno, co przypomina sytuację sprzed 40 lat, to nadzieja na pieniądze z Zachodu, które miałyby pomóc wydźwignąć się z kryzysu. Wtedy przez stan wojenny nie przyszły... A dziś? Zobaczymy.

Reasumując, po dokonaniu krótkiego porównania sytuacji politycznej, społecznej i gospodarczej w latach 1981 i 2021 mogę tylko zacytować słowa dobrego wojaka Szwejka, którymi pocieszał towarzyszy z celi: „Dzisiaj to jedna wielka frajda dostać się do kryminału – pochwalał Szwejk nowe czasy – nie ma ćwiartowania, nie ma hiszpańskich butów. We wszystkim widać postęp".