O poziomie wolności gospodarczej decyduje nie tylko ograniczona liczba niesprzecznych i łatwych do zinterpretowania regulacji, lecz także wysokość obciążeń podatkowych i wielkość sektora państwowego w gospodarce.
W tej ostatniej materii obecny rząd śmiało odwraca trendy, jakie panowały w Polsce po 1989 r., mimo że jeszcze przed dojściem PiS do władzy zakres własności państwowej był u nas większy niż w innych krajach OECD i UE.
Synekury i zaburzanie konkurencji
Rozrost sektora państwowego zagraża gospodarce na wiele sposobów. Po pierwsze, państwowe firmy często służą rozdawaniu synekur zasłużonym działaczom partyjnym. Po drugie, kierują się zwykle rachunkiem politycznym – skupiają się na realizowaniu nośnych politycznie planów, a nie potencjalnie opłacalnych przedsięwzięć. Po trzecie, zaburzają rynkową konkurencję – mają łatwiejszy dostęp do zamówień publicznych i w razie problemów mogą liczyć na ratunek ze strony państwa (nawet jeśli nie bezpośredni w formie dotacji, to przynajmniej regulacyjny).
Badania empiryczne nie pozostawiają wątpliwości, dlaczego MFW i OECD od lat rekomendują Polsce dokończenie prywatyzacji. Działalność przedsiębiorstw państwowych w danej branży ogranicza produktywność w całym sektorze. Prywatyzacja zachęca do inwestycji w badania i rozwój, a państwowa własność przedsiębiorstw odstrasza globalne firmy od lokalizowania działalności badawczej w danym kraju. Co więcej, w Polsce przedsiębiorstwa państwowe są przeciętnie mniej rentowne niż firmy prywatne działające w tych samych sektorach.
Nacjonalizacja Pesy wpisuje się w politykę przemysłową zapowiedzianą w planie Morawieckiego. Jednym z jego projektów flagowych miała być Luxtorpeda 2.0, czyli „stymulowanie rozwoju technologii i produkcji polskich pojazdów szynowych". Brzmi nośnie, ale doświadczenia ze świata pokazują, że –pomimo jednostkowych sukcesów – faworyzowanie jednych branż kosztem innych zwykle kończy się źle.