Inaczej mówiąc, inflacja pożera część 500+. To samo dotyczy innych naszych pieniędzy. Jeśli ceny towarów i usług rosną, a więc mamy inflację, a pracodawca nie chce nam płacić więcej, to siła nabywcza naszych pensji spada. Ale inni mają gorzej. Inflacja w Polsce oscyluje dziś w okolicach dwóch procent rocznie. Nijak się to ma do tego, co przeżywają Wenezuelczycy. MFW podał właśnie, że w tym pogrążonym w kryzysie gospodarczym kraju inflacja sięgnie do końca roku... 1 mln proc. Spadek produkcji ropy przełożył się na problemy makroekonomiczne, polityczne i społeczne. Wartość pieniądza leci w dół na łeb na szyję, nie z miesiąca na miesiąc, ale z dnia na dzień. Nie pomaga windowanie płacy minimalnej. Zresztą w kraju i tak brakuje żywności i lekarstw. Według szacunków nawet 90 proc. mieszkańców Wenezueli żyje dziś w ubóstwie. Gospodarka skurczy się kolejny rok z rzędu, tym razem – jak prognozuje MFW – aż o 18 proc. Rząd próbuje się ratować dodrukiem pieniądza, ale to obniża jego wartość i napędza wzrost cen. Wyjścia z tego chaosu nie widać. Prezydent Nicolas Maduro obwinia opozycję, mafię finansową i władze USA.

NBP jako największą hiperinflację w historii wskazuje tę na Węgrzech po zakończeniu II wojny światowej. W 1946 r. największym nominałem był banknot 100 000 000 000 000 000 000 (100 trylionów, gdzie trylion to jedynka z 18 zerami). Inflacja sięgnęła 41 900 000 000 000 000 (41,9 biliarda) proc. w skali miesiąca, co oznaczało podwajanie się cen przeciętnie co 15 godzin.

Nasza hiperinflacja z przełomu lat 80. i 90. XX w., choć przecież bolesna, szacowana jest na 600 proc. rocznie. Szalała krótko. Zdusił ją plan Balcerowicza. Mieliśmy więc szczęście. I oby tak było dalej.