W ramach Polskiego Ładu rząd zapowiedział wielką reformę podatkową. Mówił o historycznych zmianach, które odmienią nasze życie – wszyscy mieliśmy płacić mniej. Rychło okazało się, że jednak nie wszyscy, bo sprawiedliwość wymaga, by ci, którym powodzi się lepiej (także dlatego, że często więcej pracują), więcej oddawali tym, którym powodzi się gorzej. Co gorsza, wyszło też jakoś tak, że tym radzącym sobie gorzej pomagać mają także ci, którym powodzi się średnio. Tu rząd ugiął się pod krytyką i tym średnim da ulgę, żeby jednak nie musieli dokładać tym słabszym. Ta ulga ma być co prawda wyliczana wedle tak skonstruowanego algorytmu, że nawet eksperci podatkowi ustalają jej wysokość metodą prób i błędów, ale najwyraźniej gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
Rząd chce też zmienić system opłacania składki na ubezpieczenie zdrowotne przez przedsiębiorców. Zamiast prostego ryczałtu mają płacić składkę jak pracownicy etatowi, czyli od rzeczywistych dochodów. A to oznacza podwyżkę, oczywiście w imię sprawiedliwości społecznej. Ta sprawiedliwość wynika najpewniej z forsowanej przez rządzących wizji przedsiębiorcy jako osoby niezwykle bogatej, upasionej na ucisku biednych pracowników. Można i tak.
I jedni, i drudzy stracą prawo do odliczania od podatku składki na ubezpieczenie zdrowotne. To nic innego jak ukryta podwyżka podatku (kolejna, patrz wyżej), bo to też podatek, dla niepoznaki nazwany składką. Tu jednak nikt się nabrać nie da – podwyżka jest podwyżką, choć rzeczywiście znacznej części podatników zrekompensują ją podwyżki kwoty wolnej od podatku i progu podatkowego. Jednak wielu przedsiębiorców z tej rekompensaty nie będzie mogło skorzystać. Rząd proponuje im więc łatwiejszy dostęp do nieco rozbudowanego katalogu ulg na innowacje i robotyzację oraz do tzw. estońskiego CIT. Ma być też obniżka stawek ryczałtu ewidencjonowanego dla niektórych typów działalności gospodarczej. Pech chce, że nie wszyscy przedsiębiorcy płacą ryczałt, nie wszyscy inwestują w badania, rozwój i roboty. Nawet mimo złagodzenia zasad dostępu niewielu pewnie załapie się na estoński CIT. Czeka ich poważna zagwozdka: co zrobić, jak przekształcić swoją działalność, jak przeprofilować model firmy, by wybrać dla niej jak najkorzystniejsze warunki opodatkowania.
Reforma z założenia powinna ułatwiać ludziom życie i działanie. Tymczasem rząd kolejny raz działa tak, by je utrudnić (wystarczy wspomnieć zmiany w szkolnictwie, likwidację gimnazjów, podwójne roczniki itd.). Reforma podatkowa, której szczegóły właśnie odkrył, jest jak wiele innych nieprzygotowana, nieskonsultowana (nawet z własnym koalicjantem, wicepremierem Jarosławem Gowinem), pisana w pośpiechu. Do tego w fatalnym terminie, bo pandemia to najgorszy możliwy czas na gmatwanie przepisów i stawianie podatników przed trudnymi wyborami. Miało być rozkładanie przed przedsiębiorcami czerwonego dywanu, bo to od nich, od ich chęci działania, podniesienia się z kolan po lockdownach, w dużej mierze zależeć będzie to, w jakiej kondycji i w jakim tempie z pandemicznego kryzysu wychodzić będzie nasza gospodarka. Nic z tego. Wśród największych przeszkód w prowadzeniu biznesu przedsiębiorcy od lat zgodnie wskazują niestabilność, zmienność i skomplikowanie przepisów podatkowych. Rząd zdaje się o tym nie myśleć. Funduje im bałagan, brak stabilizacji, no i dalsze komplikowanie przepisów. Złośliwość? No bo co innego?