Pracownicy na poboczu prywatyzacji

- Często mamy do czynienia z bezrefleksyjną sprzedażą firm nieznanym inwestorom, ale zbycie pracownikom czy kadrze zarządzającej budzi podejrzenia - mówi wicepremier i minister gospodarki, Waldemar Pawlak

Publikacja: 06.03.2010 03:02

Pracownicy na poboczu prywatyzacji

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

[b]"Rz":[/b] Jeszcze do niedawna pański resort forsował prawo pierwokupu prywatyzowanych firm przez spółki pracownicze, ale ostatecznie w rządowym programie prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej takiej możliwości zabrakło. Dlaczego?

[b] Waldemar Pawlak:[/b] Ta sytuacja wskazuje, jak trudno wprowadzić pewne rozwiązania. Przeciw prawu pierwokupu występowało bardzo ortodoksyjnie Ministerstwo Skarbu. To ciekawe, że często mamy do czynienia z bezrefleksyjnym zbyciem firm nieznanym inwestorom, a sprzedaż pracownikom czy kadrze zarządzającej jest obciążona podejrzeniem, że mogliby zbytnio dorobić się na takiej prywatyzacji. W efekcie ludzie, którzy przez lata utrzymywali firmy i tworzyli ich wartość, często zostają z boku.

[b] Przecież minister skarbu musi równo traktować wszystkich inwestorów, a po drugie, żaden inwestor nie czekałby aż 90 dni — a tyle zakładał pierwotny projekt — aż pracownicy zdecydują, czy chcą sami kupować spółkę[/b].

O szczegółach można było jeszcze dyskutować. Kłopot w tym, że po drugiej stronie zabrakło otwartości na projekty wspierające prywatyzację pracowników. Chcieliśmy więc przynajmniej stworzyć warunki do łatwiejszego finansowania takich projektów. Środki na ten cel miał uruchomić Bank Gospodarstwa Krajowego, ale do tej pory nie wdrożył rozwiązań, które by to umożliwiały. Po kilku miesiącach, jakie upłynęły od przyjęcia programu widać wyraźnie, że będzie trudno porozumieć się z Platformą w sprawie jego realizacji. Chcąc przekonać się, jak traktowane jest zagadnienie prywatyzacji pracowniczej, wystarczy spojrzeć na propozycje nowych regulacji w zakresie nadzoru właścicielskiego, w których Ministerstwo Skarbu próbuje powrotu do bardzo centralistycznych rozwiązań — wszystkie firmy państwowe byłyby podporządkowane właśnie temu ministerstwu.

[b] To źle?[/b]

MSP nie musi być tylko ministerstwem prywatyzacyjnym. Może też zarządzać majątkiem skarbu państwa. Jednak w wielu przypadkach przyporządkowanie poszczególnych instytucji do konkretnych podmiotów publicznych ma daleko idące uzasadnienie. Po to wymyślono specjalizację, żeby każdy zajmował się tym, na czym się najlepiej zna. Początkowo miało być tak, że będzie istnieć Ministerstwo Skarbu, zajmujące się zarządzaniem spółkami, i agencja prowadząca prywatyzacje. Potem połączono dwa w jednym i dziś widać, że nie wszystkie funkcje tego organizmu są właściwie wyważone. Z jednej strony MSP chce drogo sprzedać swoje spółki, a z drugiej — pod naciskiem ministra finansów — pobiera od nich sowite dywidendy, obniżając ich wartość. A jeszcze trzeba utrzymać to wszystko w ruchu — powoływać osoby odpowiedzialne za zarządzanie poszczególnymi firmami i nadzorować ich działalność. W efekcie ministerstwo skarbu skupia się bardziej na sprzedawaniu państwowego majątku, niż na zarządzaniu nim.

[b] Jakie rozwiązania proponowałby więc resort gospodarki?[/b]

Chciałbym przypomnieć, że w grudniu 2008 r. przyjęliśmy założenia, zgodnie z którymi nadzór nad większością spółek miał pozostać w rękach MSP, tzn. bez wprowadzania kolejnych wyjątków od tej reguły, ale też bez zmniejszania liczby spółek nadzorowanych przez inne podmioty niż MSP. A teraz mamy przykład Państwowej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, która ma udziały w regionalnych agencjach wdrażających programy europejskie. Dziś próbuje się przenieść nadzór nad nimi do ministra skarbu, który nie zajmuje się rozprowadzaniem środków europejskich, więc te instytucje nie pasują do jego profilu działania. Nie będą też prywatyzowane w dłuższej perspektywie, więc powinno być zachowane status quo. Mamy też pewne obowiązujące wzorce europejskie, zgodnie z którymi nadzór nad produkcją i dystrybucją powinien być oddzielony od nadzoru nad przesyłem. W Polsce to zostało zrealizowane tylko w odniesieniu do energii elektrycznej.

[b]Skoro rozbieżności w sprawie ustawy o nadzorze właścicielskim są tak duże, czy ma ona w ogóle szansę wejść w życie?[/b]

Problem polega na tym, że przedłożono projekt sprzeczny z założeniami przyjętymi przez Radę Ministrów w 2008 r. Kiedy będzie z nimi zgodny, będzie można go rozpatrywać. Na razie mamy do czynienia z triumfem idei nad zdrowym rozsądkiem. Próbuje się narzucić rozwiązania schematyczne, bez przemyślenia, czemu miałyby służyć. Jeśli chodzi tylko o udowodnienie sensu istnienia ministerstwa skarbu — to chyba nie trzeba aż tak dużych ofiar.

[b]Czemu forsuje Pan tak bardzo projekt prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej? Przecież pracownicy od dawna mogą tworzyć spółki pracownicze i kupować firmy.[/b]

Mogą, ale nie ma dobrego klimatu dla prywatyzacji pracowniczej. Dużo lepszy jest klimat dla każdego innego inwestora, byle to nie byli pracownicy i kadra zarządzająca. Jeśli tylko wystąpią z tego typu inicjatywą, od razu piętrzą się przed nimi rozmaite przeszkody. Bywa też tak, jak w przypadku Ośrodka Badawczo Rozwojowego Przemysłu Rafineryjnego w Płocku, gdzie potraktowano niezbyt mile kadrę, która się zgłaszała z tego typu inicjatywami. Tymczasem jeśli ta firma zostanie sprzedana zewnętrznemu inwestorowi, to być może część wiedzy o rozwoju i rozbudowie Orlenu — za nieduże pieniądze wpadnie w ręce konkurencji.

[b] Czy potrzebne są rozwiązania ustawowe, żeby udało się realizować program prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej?[/b]

Do tego nie potrzeba ustawy. Wystarczy zmiana nastawienia. Nie wierzę w ustawowe zobowiązania czy przymusy, bo z doświadczenia wiem, że nawet obowiązek ustawowy nie pomaga, jeśli administracja nie chce realizować danych rozwiązań i ortodoksyjnie się im przeciwstawia. Zresztą jeśli mówimy o obowiązującym systemie prawnym, to projekt ustawy o nadzorze przygotowany przez MSP idzie w dokładnie drugą stronę, bo całkowicie usuwa prywatyzację bezpośrednią. Podniosły się też głosy, nie zgadzające się na umożliwienie samorządom prowadzenia na szerszą skalę aktywności społeczno-gospodarczej. Mamy więc już próbę ograniczania kręgu potencjalnych lokalnych inwestorów. Dlatego przypominamy tę inicjatywę jeszcze raz, by poszukiwać praktycznych rozwiązań, które pomogą szerzej wykorzystać przy prywatyzacji aktywność społeczną. Jeśli człowiek ma, oprócz wynagrodzenia za pracę, także udział w majątku firmy, w której pracuje — to jego sytuacja jest znacznie lepsza niż tego, który jest tylko zatrudniony na umowę o pracę.

Budując ład społeczno-gospodarczy trzeba tworzyć warunki do tego, żeby ludzie byli jak najbardziej upodmiotowieni. Jeżeli mówimy o rozwoju polskiej gospodarki, jeżeli na serio traktujemy konstytucyjną zasadę społecznej gospodarki rynkowej, to warto prywatyzację pracowniczą uwzględniać jako czynnik wzmacniający siłę gospodarczą naszego kraju. Wspomnę też doświadczenia niemieckie i kanclerza Erharda, który mówił, że ład społeczno-gospodarczy powinien być oparty o 4 filary: konkurencję, pełne zatrudnienie, stabilność cen oraz upowszechnienie własności. Niemcy po wojnie w tym zakresie zrobiły duży postęp, a obecnie prywatyzacja pracownicza jest tam traktowana jako forma ciągłości w firmach rodzinnych, gdzie np. nie ma następcy.

[b] Resort skarbu argumentuje, że znosi prywatyzację bezpośrednią, bo w tej chwili nie ma ona już zastosowania — wszystkie przedsiębiorstwa państwowe powinny już zostać skomercjalizowane. A dla tych, które już są komercjalizowane, i tak stosuje się dotychczasowe przepisy.[/b]

Równie dobrze można powiedzieć, że skoro tak jest, to po co to w tej chwili usuwać te przepisy, skoro jeszcze proces się nie zakończył. Mogę posłużyć się bardzo ciekawym, wyjątkowym przykładem, jakim jest Polska Żegluga Morska. Nie jest tajemnicą, że MSP ma już zakusy, by wziąć ją pod swoje troskliwe skrzydła. Tymczasem nie ma takiej potrzeby, bo oni radzą sobie całkiem dobrze. Ta firma zresztą idealnie nadaje się do prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej, nawet z dużym dyskontem dla pracowników, bo oni stworzyli ją od zera.

[b]Czy to oznacza, że spór toczy się o prywatyzację PŻM, czy o prywatyzację bezpośrednią? Przecież PŻM i tak ustawowo jest wyłączona z prywatyzacji.[/b]

Bardzo słusznie. Uważam, że powinniśmy dla PŻM ufundować specjalną nagrodę — bo w ciągu 20 lat działania jako przedsiębiorstwo państwowe jej pracownicy rozwinęli tę firmę i pokazali, że jej sukces nie zależy od formy własności, tylko jakości zarządzania. I skoro potrafili zarządzać w takim quasi spółdzielczym zakresie, to można by im oddać tą firmę nawet za darmo ku chwale Rzeczpospolitej. Pracownicy PŻM zapracowali na to, by być właścicielami tej firmy i ani ekonomiści, ani politycy nie powinni się wtrącać, by w imię ortodoksji czy schematu wpychać ich do jakiejkolwiek struktury tylko po to, żeby im się zgadzały ramki ustawowe.

[b] Pana zdaniem prywatyzacja pracownicza powinna mieć zastosowanie do wszystkich firm? Na przykład tak wielkich jak PZU?[/b]

Jeżeli pracownicy PZU sprzedali 15 proc. akcji, to znaczy że nie są specjalnie zainteresowani wejściem w posiadanie tej firmy. Na pewno trudniej jest zbudować więź między pracownikami a firmą w rozległych, dużych korporacjach. Ale z drugiej strony, spójrzmy na przykłady ze świata — przecież największe firmy audytorskie, konglomeraty, działają w formie podobnej do spółek pracowniczych — to są firmy partnerskie.

[b]Tak, ale tam mamy do czynienia z bogatymi ludźmi, których stać na zakup akcji takich spółek. To nieporównywalne z naszymi małymi firmami zatrudniającymi w większości prostych robotników.[/b]

Nie jest to tylko sprawa zasobności kieszeni, ale też charakteru firmy, bo akurat firma audytorska jest warta nie tyle co biurka i meble, lecz jej wartość to wiedza ludzi, którzy tą firmę tworzą.

[b]A nie obawia się Pan, że ci pracownicy, którzy chcieli wziąć udział w prywatyzacji, zniechęcili się tym, że ostatecznie nie będą mieli prawa pierwokupu? Że ten falstart rozczarował ich do całego programu?[/b]

Żeby skorzystać z prawa pierwokupu, też trzeba zorganizować spółkę i finansowanie. Załóżmy więc, że finansowanie inwestycji byłoby realizowane w prostym schemacie: 20 proc. środki własne, 80 proc. kredyt. Te 20 proc. środków własnych może być też pożyczką osobistą pracowników. Natomiast te 80 proc. mogłoby być sfinansowane — po to były też te gwarancje BGK na kwoty do 30 mln zł. To jest samograj, trzeba tylko ruszyć pióra i można przygotować prywatyzację ładnych firm. Wystarczy, że dobrze zorganizowanych kilka osób, mających promesę banku pod gwarancje BGK, idzie się do ministra skarbu, kładzie papier na stole i mówi, Mamy pieniądze i kupujemy.

[b]Czy powstały już jakieś spółki aktywności obywatelskiej złożone z pracowników, samorządów i rolników gotowe do zakupu prywatyzowanych firm?[/b]

Jeszcze nie. Są pewne inicjatywy samorządów, są takie propozycje. Mam nadzieję, że przynajmniej niektóre z nich zostaną zrealizowane. Trzeba popracować nad takimi działaniami, żeby ludzie mniej liczyli na administrację, a bardziej na siebie. Gdyby jeszcze wsparły ich instytucje finansowe, banki spółdzielcze czy nawet spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe, mieliby duże szanse.

Ciekawy przykład z mojego regionu to PKS w Gostyninie. Pracownicy razem ze starostą proponują, żeby go skomunalizować. Odnoszę jednak wrażenie że przeważa skłonność do wyprzedaży takich PKS na rzecz zewnętrznych inwestorów aniżeli samorządu czy pracowników.

[b]"Rz":[/b] Jeszcze do niedawna pański resort forsował prawo pierwokupu prywatyzowanych firm przez spółki pracownicze, ale ostatecznie w rządowym programie prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej takiej możliwości zabrakło. Dlaczego?

[b] Waldemar Pawlak:[/b] Ta sytuacja wskazuje, jak trudno wprowadzić pewne rozwiązania. Przeciw prawu pierwokupu występowało bardzo ortodoksyjnie Ministerstwo Skarbu. To ciekawe, że często mamy do czynienia z bezrefleksyjnym zbyciem firm nieznanym inwestorom, a sprzedaż pracownikom czy kadrze zarządzającej jest obciążona podejrzeniem, że mogliby zbytnio dorobić się na takiej prywatyzacji. W efekcie ludzie, którzy przez lata utrzymywali firmy i tworzyli ich wartość, często zostają z boku.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację