[b]"Rz":[/b] Jeszcze do niedawna pański resort forsował prawo pierwokupu prywatyzowanych firm przez spółki pracownicze, ale ostatecznie w rządowym programie prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej takiej możliwości zabrakło. Dlaczego?
[b] Waldemar Pawlak:[/b] Ta sytuacja wskazuje, jak trudno wprowadzić pewne rozwiązania. Przeciw prawu pierwokupu występowało bardzo ortodoksyjnie Ministerstwo Skarbu. To ciekawe, że często mamy do czynienia z bezrefleksyjnym zbyciem firm nieznanym inwestorom, a sprzedaż pracownikom czy kadrze zarządzającej jest obciążona podejrzeniem, że mogliby zbytnio dorobić się na takiej prywatyzacji. W efekcie ludzie, którzy przez lata utrzymywali firmy i tworzyli ich wartość, często zostają z boku.
[b] Przecież minister skarbu musi równo traktować wszystkich inwestorów, a po drugie, żaden inwestor nie czekałby aż 90 dni — a tyle zakładał pierwotny projekt — aż pracownicy zdecydują, czy chcą sami kupować spółkę[/b].
O szczegółach można było jeszcze dyskutować. Kłopot w tym, że po drugiej stronie zabrakło otwartości na projekty wspierające prywatyzację pracowników. Chcieliśmy więc przynajmniej stworzyć warunki do łatwiejszego finansowania takich projektów. Środki na ten cel miał uruchomić Bank Gospodarstwa Krajowego, ale do tej pory nie wdrożył rozwiązań, które by to umożliwiały. Po kilku miesiącach, jakie upłynęły od przyjęcia programu widać wyraźnie, że będzie trudno porozumieć się z Platformą w sprawie jego realizacji. Chcąc przekonać się, jak traktowane jest zagadnienie prywatyzacji pracowniczej, wystarczy spojrzeć na propozycje nowych regulacji w zakresie nadzoru właścicielskiego, w których Ministerstwo Skarbu próbuje powrotu do bardzo centralistycznych rozwiązań — wszystkie firmy państwowe byłyby podporządkowane właśnie temu ministerstwu.
[b] To źle?[/b]