Z najnowszych danych wynika, że prawie połowa „elektronicznych tabliczek", jakie kupiliśmy w 2012 r., to tańsze urządzenia z nieco niższej półki niż te najpopularniejsze na świecie, produkowane przez liderów rynku – Apple'a i Samsunga. To, że kupujemy tanie tablety za kilkaset złotych, pociągnie za sobą dwojakie konsekwencje.
Te lepsze odczują producenci aplikacji, reklamodawcy zyskujący na rosnącej liczbie użytkowników mobilnych urządzeń oraz – czego sobie w naszej branży gorąco życzymy – media, które zyskają nowych tabletowych widzów i czytelników. Im więcej osób oswoi się z tym, jak działają tablety, tym lepiej dla nas. Mniejsza o to, w jakiej występują postaci – droższej czy tańszej. Im będzie ich na rynku więcej, tym więcej osób będzie nabywało przyzwyczajenia do korzystania z nich.
Gorszą konsekwencją kupowania tanich tabletów może być jednak to, że słabszymi parametrami (krócej trzymająca bateria, zacinanie się) mogą zniechęcić część niedoświadczonych użytkowników. Z Nowym Rokiem bądźmy jednak optymistami. Po pierwsze, eksperci podkreślają, że wydajność tańszego sprzętu rośnie i z czasem będzie coraz mniej odbiegać od gadżetów liderów. Po drugie, ważne jest samo to, że elektroniczną tabliczkę ma w domu już pewnie ok. 900 tys. Polaków. Część z nich złapie bakcyla i wcześniej czy później zdecyduje się na bardziej zaawansowany model, który będzie mogła wybrać z coraz bardziej rozwiniętej subsydiowanej oferty przeróżnych operatorów.
A rosnące nieprzerwanie grono tabletowych fanów spowoduje, że kolejne firmy będą widziały sens w produkowaniu nowych treści dla takich osób. Rozwinie się nowy, ciekawy rynek, który da nowe możliwości branży rozrywkowej i mediowej. A fanom tabletów – więcej zabawy.