Państwo powinno dotrzymywać obietnic złożonym inwestorom. Bez względu na to, czy robi to minister, który ćwierć wieku temu stał tam, gdzie stało ZOMO, czy tam gdzie stali stoczniowcy. Bez względu na to, czy jest liberałem, socjalistą czy marksistą. Jego pochodzenie i poglądy nie mają żadnego znaczenia. Liczy się, że każdy kolejny minister skarbu reprezentuje Polskę. A każde demokratyczne państwo musi dotrzymywać umów zawartych w świetle prawa przed swoich reprezentantów.

To, że przez osiem lat, każdy kolejny rząd robił wszystko by nie wywiązać się z umowy sprzedaży udziałów w PZU to kompromitacja Polski jako państwa prawa. Zgadzam się, że PZU nie trzeba było na gwałt prywatyzować. Ale nawet jeśli w głowach kolejnych polityków rodzi się chęć rozliczania przeciwników politycznych z ich zdaniem błędnych dokonań, niech robią to w sejmowych komisjach czy łapiąc kolejnych Wieczerzaków i Jamrożych na gorącym uczynku. A nie dając inwestorom dykredytujący przekaz — „Nie ufajcie w obietnice polskiego rządu.”

Decyzja resortu skarbu jest kukułczym jajem zostawionym w spadku następcom. Tym bardziej śmierdzącym, że ogłoszonym zaraz po przegraniu wyborów przez opcję rządzącą. Nie rozwiąże nabrzmiałej (z winy Polski) sytuacji. Doprowadzi natomiast do eskalacji konfliktu na niespotykaną dotąd skalę. Konfliktu, który będzie musiał łagodzić kolejny rząd. A nie będzie to proste. Bo z Hagi do Brukseli jest dużo bliżej niż Warszawy. Jak pokazują działania rządu nie tylko licząc w kilometrach, ale także w standardach respektowania prawa.

Skomentuj na blog.rp.pl/salik