Tak naprawdę bowiem fakt, że osiągnęliśmy w 2007 roku wynik poniżej 3 proc. PKB i podobnie ma być w tym roku, wynika w głównej mierze z bardzo szybko rozwijającej się gospodarki. Dodatkowym czynnikiem było słabe wykorzystanie środków unijnych, co wiązało się z niższymi od planowanych wydatkami. Ale to raczej należy nazwać porażką rządu, o której już jednak nikt głośno nie powie.

Co więc z tym sukcesem? Otóż nie ma żadnego sukcesu, jest decyzja, jakiej wszyscy się od dawna spodziewali. Decyzja wynikająca z faktu, że Komisja Europejska wreszcie uwierzyła, iż nasz kraj jest zdolny przeprowadzić reformy, w wyniku których zbilansujemy nasze finanse i osiągniemy nadwyżkę. Teraz musimy pokazać, że rzeczywiście potrafimy to zrobić. Wprawdzie w rządzie nie ma już Stanisława Gomułki, który uchodził za reformatorskie sumienie rządu, ale zapowiedzi i zobowiązania zostały. Zapisano je w aktualizacji programu konwergencji i będą podstawą do rozliczenia nas z podjętych wyzwań. Zamiast celebrować sukces, którego nie ma, trzeba zakasać rękawy i ostro wziąć się do pracy. Nie ma bowiem nic gorszego, niż zebrać pochwały, zanim rzeczywiście się na nie zasłuży.

Skomentuj na blog.rp.pl