Dlaczego w Polsce trudno utworzyć fundusz hedgingowy?

Ograniczeniem może być niska płynność kontraktów terminowych oraz opcji na indeksy giełdowe czy akcje notowane na GPW, a także brak instrumentów krótkiej sprzedaży

Publikacja: 10.06.2008 08:08

Red

Nie ma precyzyjnej definicji funduszu hedgingowego. Najczęściej tym mianem jest określany fundusz charakteryzujący się wysokim ryzykiem inwestycji związanym z inwestowaniem przy dużej dźwigni finansowej – głównie w instrumenty pochodne. Jednym z pierwszych tego typu podmiotów był utworzony w 1949 r. przez Alfreda Winslowa Jonesa fundusz, który posługiwał się krótką sprzedażą i dźwignią finansową do zabezpieczenia się przed wahaniami na rynku akcji. Fundusz, podobnie jak osoba prawna, może działać jako zwykła spółka prawa handlowego bądź też jako byt definiowany przez ustawę o funduszach inwestycyjnych z 27 maja 2004 r. W pierwszym przypadku działalność takiego funduszu nie jest ograniczona dosyć rygorystycznymi przepisami ustawy (m.in. limitami inwestycyjnymi), jednak inwestorzy będący właścicielami spółki nie są w stanie uzyskiwać korzyści podatkowych polegających na odroczenia płatności podatku od zysków kapitałowych w czasie. Osoba prawna po zrealizowaniu w danym roku zysku na operacjach finansowych musi odprowadzić odpowiednio 19-proc. CIT za tenże rok, a jej właściciel będący osobą fizyczną z tytułu otrzymanych dywidend kolejny 19-proc. podatek od zysków kapitałowych. W przypadku funduszu działającego na podstawie ustawy – stosowny podatek płacony jest dopiero w chwili wykupu certyfikatów inwestycyjnych bądź umarzania jednostek uczestnictwa, co może zdarzyć się dopiero za kilka czy nawet kilkanaście lat. Zatem zrealizowany zysk może być w tym przypadku reinwestowany bez konieczności ponoszenia w danym roku obciążeń fiskalnych.

Na polskim rynku finansowym brakuje funduszy hedgingowych działających w gorsecie ustawy, inwestujących głównie w instrumenty pochodne. Zajmują się tym co prawda niektóre domy maklerskie w ramach usługi zarządzania portfelem instrumentów finansowych na rachunkach swoich klientów (tzw. usługa Asset Management), lecz skala tego zjawiska jest na razie znikoma. Można się zastanawiać, z czego wynika taki stan – na wielu bowiem zagranicznych rynkach tego typu podmioty są często spotykane bądź w podobnej jak u nas formie, bądź też w formie spółek akcyjnych ze zmiennym kapitałem podlegających również stosownemu nadzorowi. Czy problemem jest brak wiedzy, brak świadomości szerszego grona inwestorów i popytu na tego typu produkty, ograniczony dostęp do rynku instrumentów pochodnych, słabo rozwinięty rynek instrumentów pochodnych na akcje polskich spółek, czy może prawo niesprzyjające tego typu inwestycjom. A problem wydaje się być interesujący, ponieważ przynajmniej w teorii fundusze hedgingowe powinny dawać możliwości zarobienia zarówno na zwyżkach, jak i na spadkach aktywów bazowych.

Problem braku wiedzy może istniał na początku lat 90., jednak obecnie instrumenty pochodne to chleb powszedni zarówno dla instytucji finansowych, jak i przedsiębiorstw niefinansowych posługujących się nimi sprawnie nie tylko w celu zabezpieczania przed ryzykiem, ale i również w celach spekulacyjnych. Z kolei dostęp do wielu instrumentów pochodnych umożliwiają różnorakie platformy tradingowe. Pewnym ograniczeniem może być niska płynność kontraktów terminowych oraz opcji na indeksy giełdowe czy akcje notowane na GPW, a takźe ograniczenia występujące w krótkiej sprzedaży. Pozostaje jednak bardzo duża klasa znacznie bardziej płynnych instrumentów finansowych, w które można inwestować – zarówno poprzez giełdy zagraniczne, jak i poza wystandaryzowanymi rynkami regulowanymi (tzw. OTC). Istotnym ograniczeniem w rozwoju może być brak większego popytu na tego typu produkty związany z małą świadomością szerszego grona inwestorów i ich przyzwyczajeniem do klasycznych funduszy inwestycyjnych. Poważnym problemem pozostają również ograniczenia natury prawnej.

Fundusz hedgingowy charakteryzuje się wysokim ryzykiem związanym z inwestowaniem przy dużej dźwigni finansowej – główniew instrumenty pochodne

Ze względu na to, że zamykanie pozycji w pewnych specyficznych klasach instrumentów pochodnych może nie być łatwe i szybkie, najlepszą konstrukcją dla przeprowadzania tego typu transakcji wydaje się fundusz inwestycyjny zamknięty. Ustawa wymusza jednak na wszystkich działających funduszach inwestycyjnych, zarówno tych otwartych, jak i zamkniętych konieczność dywersyfikacji aktywów. Dzieje się to za sprawą ustawowych limitów, z których jednym w przypadku funduszy inwestycyjnych zamkniętych jest 20-proc. limit całkowitego zaangażowania wobec jednego podmiotu (art. 145 ust. 3). Obejmuje on papiery wartościowe lub instrumenty rynku pieniężnego wyemitowane przez jeden podmiot, wierzytelności i udziały w jednym podmiocie, a także instrumenty pochodne na instrumenty bazowe (np. akcje, obligacje) wyemitowane przez dany podmiot. Podobny 20-proc. limit odnosi się do walut obcych (art. 145 ust. 7). Jednocześnie art. 154 tejże ustawy stanowi, iż przy zastosowaniu powyższych limitów fundusz inwestycyjny zamknięty jest obowiązany uwzględniać wartość papierów wartościowych lub instrumentów rynku pieniężnego, lub walut stanowiących bazę instrumentów pochodnych. Wyjątek stanowią tutaj instrumenty pochodne, których bazę stanowią tzw. uznane indeksy.

Przynajmniej w teorii, fundusze hedgingowe powinny dawać możliwości zarobienia zarówno na wzroście, jak i na spadku aktywów bazowych

Nie jest, niestety, precyzyjnie określone, co to znaczy „uwzględniać”. Dlatego też część banków depozytariuszy – czyli instytucji sprawujących m.in. niezależną kontrolę nad wyceną aktywów funduszy oraz przestrzeganiem przezeń limitów inwestycyjnych – interpretuje ten zapis w sposób dosłowny, dodając wartość aktywów bazowych do wartości instrumentów stanowiących bazę instrumentów pochodnych. Prowadzi to, niestety, do absurdu polegającego na tym, że „jabłka są dodawane nie do jabłek, lecz gruszek czy nawet cytryn”. Dla przykładu, jeśli np. fundusz posiada aktywa wynoszące 100 mln złotych i wystawi opcję sprzedaży na 20 mln EUR/PLN z ceną wykonania na nierealistycznym poziomie 7 złotych za euro, to choć opcja taka jest praktycznie nic nie warta (obecny kurs euro wynosi około 3,40 zł), 20-proc. limit z nawiązką zostanie przekroczony (zaangażowanie wobec EUR wyniesie około 68 proc. wartości aktywów funduszu). Podobnie, jeśliby ten fundusz zainwestował 90 mln złotych w akcje jednej spółki i kupił opcję sprzedaży na taką samą liczbę akcji spółki (alternatywnie wystawił opcję kupna) z nierealistyczną i odbiegająca od warunków rynkowych ceną, wówczas, mimo że wszelkie limity inwestycyjne byłyby przekroczone, na aktywie bazowym działanie bezwartościowego instrumentu pochodnego pozwoliłoby na obniżenie zaangażowania wobec tego podmiotu niemalże do zera. Z powyższych przykładów płyną dwa praktyczne wnioski. Po pierwsze, prowadzenie operacji na instrumentach pochodnych w powyższym trybie wymaga zbędnej i uciążliwej ekwilibrystyki. Jeśli bowiem chcemy operować instrumentami, które ze swojej natury działają na dużej dźwigni finansowej, to wartość bazowa tych instrumentów może często przekraczać nie tylko 20-proc. limit, ale również 100 proc. aktywów funduszy. Sytuację tę można dostosować do limitów poprzez zakup przeciwnego instrumentu pochodnego z taką samą bazą, ale zupełnie bezwartościowego. Po drugie może to być furtką do obchodzenia przymusu dywersyfikacji, co pokazuje drugi z przykładów. Warto byłoby więc tę sprawę prawidłowo uregulować, tym bardziej że nie wydaje się to być trudne.

Na koniec warto zastanowić się w ogóle nad ustawową koniecznością dywersyfikacji w przypadku funduszy inwestycyjnych zamkniętych. Po pierwsze każdy z wpisanych przez ustawę limitów jest możliwy do obejście poprzez strukturę prawną polegającą na tym, że fundusz inwestuje proporcjonalnie w pięć, sześć spółek (najczęściej z przyczyn podatkowych komandytowo-akcyjnych), a następnie te spółki inwestują cały swój majątek w te same aktywa. Obecnie jeśli fundusz zamierza kupić jedną nieruchomość o wartości znacznie wykraczającej poza wartość limitów inwestycyjnych, powyższe struktury bywają często praktycznie wykorzystywane. Po drugie warto generalnie zastanowić się nad tym, czy np. fundusze inwestycyjne kierujące swoją ofertę do zamkniętego grona inwestorów powinny mieć wpisaną konieczność dywersyfikacji, nawet jeśli sami inwestorzy w nie inwestujący, by jej sobie nie życzyli. Przecież tego typu rozwiązania mogłyby być uregulowane na poziomie statutów funduszy, z którymi każdy inwestor przed podjęciem decyzji inwestycyjnej może się oczywiście zapoznać.

Autor jest prezesem Amathus TFI SA oraz wykładowcą Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego

Nie ma precyzyjnej definicji funduszu hedgingowego. Najczęściej tym mianem jest określany fundusz charakteryzujący się wysokim ryzykiem inwestycji związanym z inwestowaniem przy dużej dźwigni finansowej – głównie w instrumenty pochodne. Jednym z pierwszych tego typu podmiotów był utworzony w 1949 r. przez Alfreda Winslowa Jonesa fundusz, który posługiwał się krótką sprzedażą i dźwignią finansową do zabezpieczenia się przed wahaniami na rynku akcji. Fundusz, podobnie jak osoba prawna, może działać jako zwykła spółka prawa handlowego bądź też jako byt definiowany przez ustawę o funduszach inwestycyjnych z 27 maja 2004 r. W pierwszym przypadku działalność takiego funduszu nie jest ograniczona dosyć rygorystycznymi przepisami ustawy (m.in. limitami inwestycyjnymi), jednak inwestorzy będący właścicielami spółki nie są w stanie uzyskiwać korzyści podatkowych polegających na odroczenia płatności podatku od zysków kapitałowych w czasie. Osoba prawna po zrealizowaniu w danym roku zysku na operacjach finansowych musi odprowadzić odpowiednio 19-proc. CIT za tenże rok, a jej właściciel będący osobą fizyczną z tytułu otrzymanych dywidend kolejny 19-proc. podatek od zysków kapitałowych. W przypadku funduszu działającego na podstawie ustawy – stosowny podatek płacony jest dopiero w chwili wykupu certyfikatów inwestycyjnych bądź umarzania jednostek uczestnictwa, co może zdarzyć się dopiero za kilka czy nawet kilkanaście lat. Zatem zrealizowany zysk może być w tym przypadku reinwestowany bez konieczności ponoszenia w danym roku obciążeń fiskalnych.

Pozostało 82% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację