Walka z dyskryminacją programem narodów?

W krajach Unii Europejskiej nie wolno nikogo prześladować w pracy ani dyskryminować ze względu na płeć: przepisy w tych kwestiach są jasne. Ale zdaniem Komisji Europejskiej to za mało - pisze Piotr Gociek

Publikacja: 02.07.2008 07:32

Piotr Gociek

Piotr Gociek

Foto: Rzeczpospolita

Brukselscy biurokraci proponują więc także "zakaz dyskryminacji w dostępie do towarów i usług, edukacji, opieki zdrowotnej czy socjalnej". Na pozór chodzi o to, żeby niewidomego wpuścić do sklepu razem z psem przewodnikiem, a homoseksualiście wynająć mieszkanie, nawet jeśli właścicielowi się to nie podoba.

Biznes unijny zamarł jednak w przerażeniu. Tam, gdzie forsująca nową dyrektywę lewica widzi milowy krok w walce o powszechną równość, tam prywatni przedsiębiorcy ujrzeli puszkę Pandory. A jeśli klient, którego nie stać na dobrego dentystę, powie, że jest dyskryminowany w "dostępie do opieki zdrowotnej"? Co, jeśli tępawy uczeń poczuje się prześladowany, bo renomowana uczelnia nie przyjmie go na studia? Czy w sklepie z koszulami brak rozmiaru XXL oznacza dla puszystych "dyskryminację w dostępie do towaru"?

Komisja Europejska uspokaja: ostateczne przepisy będą rozsądne. Jak bardzo rozsądne? Tak jak zalecenie Brukseli, że marmoladę można robić tylko z cytrusów, a ślimaki to ryby lądowe?

Nowe przepisy to w istocie rzucenie przedsiębiorcom w twarz słów: "to nie ty będziesz decydował, co i komu, gdzie, za ile i w jaki sposób sprzedajesz, wynajmujesz czy jak usługujesz. To my, ludzie naprawdę mądrzy, zdecydujemy za ciebie".

Gdyby takie credo usłyszeli twórcy Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, z pewnością przewróciliby się w grobach. EWG, przekształcona później w Unię Europejską, została przecież stworzona, by likwidować bariery celne, rozwijać wolny handel i promować przedsiębiorczość. Dziś dławi ją gorset nieżyciowych przepisów zwykle ustanowionych dla realizacji ideologicznych celów socjalistów.

"Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło" – to hasło, które powinno zawisnąć ku przestrodze w brukselskiej siedzibie Komisji Europejskiej. Być może ktoś po jego przeczytaniu choć trochę by się opamiętał. Najlepiej by było, gdyby uczciwie – bez dyskryminacji – wszyscy opamiętali się równo.

Brukselscy biurokraci proponują więc także "zakaz dyskryminacji w dostępie do towarów i usług, edukacji, opieki zdrowotnej czy socjalnej". Na pozór chodzi o to, żeby niewidomego wpuścić do sklepu razem z psem przewodnikiem, a homoseksualiście wynająć mieszkanie, nawet jeśli właścicielowi się to nie podoba.

Biznes unijny zamarł jednak w przerażeniu. Tam, gdzie forsująca nową dyrektywę lewica widzi milowy krok w walce o powszechną równość, tam prywatni przedsiębiorcy ujrzeli puszkę Pandory. A jeśli klient, którego nie stać na dobrego dentystę, powie, że jest dyskryminowany w "dostępie do opieki zdrowotnej"? Co, jeśli tępawy uczeń poczuje się prześladowany, bo renomowana uczelnia nie przyjmie go na studia? Czy w sklepie z koszulami brak rozmiaru XXL oznacza dla puszystych "dyskryminację w dostępie do towaru"?

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację