Operatorzy, trzeba przyznać, zasłużyli sobie na niechęć klientów nie mniej niż czarnorynkowi handlarze zbożem. Stawki roamingowe są horrendalnie wysokie, czego w żaden sposób nie uzasadnia koszt świadczenia usług. Za granicą abonent musi nawet pilnować, żeby przypadkiem nie odebrać połączenia, bo za to również zapłaci… jak za zboże.
Operatorzy nie mają żadnego ekonomicznego interesu w znaczącej obniżce cen. Ale drogi jest nie tylko roaming. Dużo płacimy za samochody, podróże lotnicze, markowe kosmetyki czy hotele. Może by te ceny także wyregulować? Koszty usług telekomunikacyjnych to jednak bardziej nośny temat. Walka o kieszenie abonentów z pewnością przysłuży się popularności ambitnej komisarz do spraw społeczeństwa informacyjnego Viviane Reding, najważniejszej orędowniczki walki z cenami roamingu.
Dzisiaj Komisja europejska walczy o niskie ceny, ale dziewięć lat temu nie protestowała, gdy europejskie rządy bez żenady wyciskały z operatorów miliardowe opłaty za licencje UMTS. To nie mogło się nie odbić na cenach usług. Gdyby wtedy Europa stawiała na wzmacnianie konkurencji, a nie myślała o domknięciu budżetu kosztem rynku telekomunikacyjnego, to może dzisiaj i bez regulacji roaming byłby trochę tańszy. Viviane Reding sobie poradzi, przeforsuje cenową regulację, operatorzy będą zgrzytać zębami, a abonenci zaoszczędzą. Dobrze to czy źle? Niech każdy odpowie sobie na pytanie, czy bardziej wierzy w niewidzialną rękę rynku czy szczodry gest polityka.