Wczorajsze dane pokazały wzrost zapasów ropy oraz wzrost zapasów benzyn w USA. Wcześniejszy spadek zapasów ropy i wzrost zapasów benzyn rynek odbierał jako znak braku podaży surowca, jednak druga strona medalu może być taka, że to popyt na benzynę w USA szwankuje i w związku z tym rafinerie zmniejszają zakupy surowca po wysokich cenach.
Jesteśmy ostatnio świadkami bardzo dużych zmian cen na rynku ropy naftowej. Wykres cen surowca przypomina wykresy indeksów giełdowych z euforycznych okresów hossy.
Zwykle w takich momentach pojawiają się różne teorie próbujące usprawiedliwiać zachowanie kursów. A to ponadprzeciętny wzrost zysków, a to strukturalna zmiana w gospodarce lub coś podobnego. Kiedy jednak gorączka mija, okazuje się, że w teoriach tych było jakieś ziarno prawdy, ale uczestnicy rynku zagalopowali się w ocenie sytuacji.
Podobnie może być w przypadku ropy. Jako jeden z głównych powodów zwyżki jej cen podaje się wzrost konsumpcji w uprzemysławiających się krajach Azji. To prawda, ale pamiętać też trzeba o tym, że wydatki na paliwa w budżetach gospodarstw domowych mają w tych krajach większy udział niż w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej. Dane z USA wskazują, że zużycie benzyny w tym kraju spada rok do roku. Dlaczego więc zużycie tego paliwa nie miałoby maleć w biedniejszych krajach? Może dlatego, że rządy kilku z nich subsydiowały produkcję? Tyle że budżety państw też nie mogą tego robić przy zbyt wysokich cenach ropy, gdyż oznacza to nadmierne koszty.
Dochody gospodarstw domowych w państwach azjatyckich mogą rosnąć w tempie kilkunastoprocentowym, ale jeśli waluta krajowa nie umacnia się do dolara, to cena benzyny powinna wzrosnąć bardziej przy skali zwyżek cen, jaką obserwowaliśmy ostatnio. Dodając do tego wzrost cen żywności, mamy duże obciążenie dla konsumenta.