Do dziurawego worka dosypie się kilkanaście miliardów złotych wyjętych z kieszeni podatników. Na pewno zatka to na bieżąco parę dziur. Za kilka lat jednak skończy się okres prosperity gospodarczej i służba zdrowia znów zacznie w mniej lub bardziej gwałtowny sposób domagać się podwyżek, a pacjenci sprawnej obsługi. Tak się stanie, bo szykowane reformy nie zmieniają zasad działania systemu opieki zdrowotnej.

Dziś mamy dobrze policzone dodatkowe przychody służby zdrowia, natomiast kształt jej przyszłej reformy jest dość enigmatyczny. Kolejność działań rządu powinna być odwrotna. Najpierw należy stworzyć projekt kompleksowych przekształceń, a dopiero potem liczyć, ile na to trzeba pieniędzy.

Powinny powstać mechanizmy, które podniosą efektywność wszystkich instytucji działających w sektorze zdrowia. Przede wszystkim sprywatyzować je. Sam nakaz zmiany formy prawnej szpitali i przychodni to za mało. One muszą mieć prawdziwych prywatnych właścicieli, którzy cały czas będą walczyli o ich efektywność. Prywatyzacja powinna też dotyczyć przynajmniej części ubezpieczalni. Dlaczego pieniędzmi podatników mają zarządzać wyłącznie państwowe instytucje?

Rozdzielenie ustalenia wysokości składki zdrowotnej od reform jest poważnym błędem. Po podwyżkach większość lekarzy i pielęgniarek będzie przeciwna prywatyzacji szpitali i przychodni. Poprze ich prezydent, wetując ustawę reformującą służbę zdrowia.

W ten sposób pozostanie nam tylko wzrost podatku (czego prezydent oczywiście nie zawetuje) i pewność, że za parę lat przed urzędem premiera znów będziemy mieli demonstrantów w białych fartuchach.