[b]Rząd zapowiedział podwyżki podatków, czy w recesji to dobry pomysł?[/b]
[b]Robert Gwiazdowski:[/b] Podwyższanie podatków to zły pomysł nie tylko w recesji, ale w ogóle. To nieprawda, że państwo musi wydawać coraz więcej i więcej. Tak zwane „prawo” stałego wzrostu wydatków publicznych Adolfa Wagnera jest całkowicie błędne. Hasłu „wydaję więc jestem”, mimo tożsamości dwóch z trzech słów jest odległe od „myślę więc jestem”. Mniej wydawać, a więcej myśleć przy wydawaniu. Kartezjusz miał rację, a Wagner się mylił.
[b]Ekonomiści są zdania, że podatki mogą zadziałać procyklicznie. I jeszcze bardziej osłabić wzrost gospodarczy, czy Pan się z tym zgadza? [/b]
No pewnie! Wzrost gospodarczy nie bierze się z wydawania pieniędzy – choćby nawet „unijnych”. Tylko z pracy. Z trzech źródeł bogactwa, o których pisał Adam Smith: ziemi, kapitału i pracy najważniejsza jest właśnie praca. Ziemia pozostawiona odłogiem, kapitał „zakopany w materac” nie stworzą żadnej wartości dodanej. Dopiero człowiek, który je odpowiedni wykorzysta wartość taką tworzy. Jak pisał George Gilder „Najlepsze, najbardziej władcze, najbardziej oryginalne i najbardziej giętkie umysły stanowią najtrwalsze złoto”. Ronald Reagan przyznał kiedyś, że przed snem czytuje „dwie strony Biblii i dwie strony Bogactwa i ubóstwa Gildera”. I miał rację. A prawo Laffera działa w praktyce. Przy pewnym poziomie fiskalizmu, dalsze podwyższanie stawek podatkowych nie powoduje wzrostu przychodów budżetowych, a wręcz przeciwnie. Przychody budżetu spadają, bo ludzie z większą determinacja uciekają w szarą strefę. I nie da się przy każdym pracującym postawić policjanta. A nawet jakby się dało, też to nie będzie do końca skuteczne – o czym wie każdy kierowca, któremu udało się uniknąć płacenia mandatu. Podatnicy w ten sam sposób unikają płacenia podatków. Z tym, że niektórzy mogą to zrobić całkowicie legalnie. Ci bogatsi korzystają bowiem z międzynarodowych instrumentów optymalizacji podatkowej. Nie płacą wysokich podatków w Polsce – tylko płacą niższe podatki za granicą. Dlatego mówienie o opodatkowaniu „najbogatszych” to czysta demagogia. W Polsce podatki płacą najbiedniejsi i klasa średnia. A ci menadżerowie, którzy najwięcej zarabiają – na przykład w bankach – i płacą podatki w Polsce – negocjują swoje wynagrodzenia w kwotach netto. Jak rosną podatki, rosną ich wynagrodzenia. Za wszystko i tak płacą także ci najbiedniejsi – robiąc jakiś przelew. Za przelew trzeba zapłacić, żeby starczyło na wynagrodzenia dla prezesów. I żebyśmy się dobrze zrozumieli – moim zdaniem nie ma w tym nic złego. Złe jest to, że państwo tego nie wie i usiłuje walczyć z mechanizmem, którego pokonać się nie da, a walka tylko i wyłącznie niepotrzebnie kosztuje. Przypomnę, że jak podwyższano w Polsce cła i podatki na import samochodów na początku lat 90-tych, to wpływy z tego tytułu zmalały! A jak obniżono akcyzę na alkohol w 2003, to wpływy wzrosły! Niestety, w polskim Ministerstwie Finansów utrwaliło się stalinowskie przekonanie, że jeśli fakty przeczą teorii, to tym gorzej dla faktów.
[b]Które podatki, do jakiego poziomu mogą zostać podwyższone z najmniejszą szkodą dla gospodarki?[/b]