Od początku wiadomo było, że on i p.o. prezesa Fritz Henderson mają zupełnie inne charaktery i trudno będzie im współpracować, niezależnie od tego, jakie Henderson miałby osiągnięcia.
– Detroit jest daleko od San Antonio w Teksasie, skąd pochodzę i gdzie mieszkam. Ale żeby zmienić firmę, warto zmienić i spojrzenie. Z San Antonio jest lepsza perspektywa – mówił w piątek Whitacre. Nie cierpi prezentacji w Power Poincie i wygania ze spotkań ludzi, którzy je przynoszą. – Chcę usłyszeć, co masz do powiedzenia, a nie zobaczyć kolejną prezentację przygotowaną przez analityków – mówi wtedy.
Za nim stoją także pieniądze rządowe – 55 mld dol., jakie Departament Skarbu USA wpompował w bankruta. Zastrzegł sobie, że nikomu nie pozwoli się wtrącać do zarządzania GM. To „nikomu” dotyczy też Hendersona. Bo Whitacre uznał, że najlepiej, gdy cała władza jest skupiona w jednych rękach. Nie robi tego dla pieniędzy, bo dziś wszyscy najwyżsi funkcyjni w GM mają stałą pensję – dolara rocznie.
Whitacre ogłosił też zmiany kadrowe mające poprawić system odpowiedzialności za wyniki. Za Amerykę Płn. będzie odpowiadać Mark Reuss, za sprzedaż i marketing Susan Docherty, a szefem GM w Europie został Nick Reilly. Bob Lutz zostaje wiceszefem rady dyrektorów i będzie doradcą ds. globalnych produktów.
Wysoki, przystojny, siwy, wysportowany i energiczny Teksańczyk nie wygląda na swoje 68 lat. Z tego 43 lata przepracował w firmach telekomunikacyjnych. Największe sukcesy osiągnął w AT&T, którą zmienił z rozleniwionej firmy z południa Stanów w najlepszego operatora w Ameryce Północnej.