Grecja ma obecnie dwa poważne problemy. Po pierwsze, brak zaufania inwestorów sprawił, iż została ona odcięta od rynku i nie była w stanie zrolować części długu – stanęła przed groźbą utraty płynności. Nerwowe reakcje inwestorów oraz wzrost rentowności obligacji Portugalii oraz Hiszpanii pokazują, że zagrożenie to powoli zaczęło rozprzestrzeniać się również na inne kraje. Przyjęty pakiet stabilizacji rozwiązuje właśnie tę część problemu.

Drugi problem jest jednak zdecydowanie głębszy i wciąż nierozwiązany. Otóż istnieje poważne ryzyko, że Grecja może mieć kłopot ze spłatą zadłużenia, które już obecnie przekracza 120 proc. PKB, a w horyzoncie dwóch lat sięgnie niemal 150 proc. Zakładając, że koszt finansowania długu będzie oscylował w pobliżu 5 proc., oznaczałoby to, że rokrocznie Grecja musiałaby przeznaczać około 7,5 proc. swojego PKB na spłatę odsetek, nie wspominając już o ratach kapitałowych. Oczywiście wymagałoby to ze strony greckiego rządu jednoczesnego wyraźnego zacieśnienia polityki fiskalnej o około 10 proc. PKB, tak aby powstrzymać dalszy przyrost długu. Łatwo się domyślić, że efektem takiego zacieśnienia byłby kilkuletni okres recesji, który sprawiłby tylko, że zdobycie 7,5 proc. PKB na spłatę odsetek byłoby jeszcze trudniejsze.

Co to w praktyce oznacza? Wystarczy postawić się na miejscu rządu greckiego, by zrozumieć, że w takiej sytuacji restrukturyzacja długu jest bardzo prawdopodobna. Skoro bowiem próby obniżenia deficytu już obecnie prowadzą do silnego sprzeciwu społecznego, motywacja do spłaty długu w przyszłości będzie jeszcze mniejsza.

Inwestorzy najwidoczniej mają rację, gdy wyrażają wątpliwości odnośnie wypłacalności Grecji. Pakiet stabilizacyjny oznacza bowiem jedynie, że ryzyko restrukturyzacji długu zostało odłożone w czasie, ale nie zostało wyeliminowane. Nie pozostaje więc nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość, gdyż rynki zapewne pozostaną niespokojne dłużej, niż się jeszcze niedawno wydawało.

[i]Piotr Kalisz - główny ekonomista Banku Handlowego[/i]