Polska gospodarka od lat fatalnie wypada w międzynarodowych rankingach. Wyjaśnienia polityków sprowadzają się do kwestionowania metodologii opracowywania rankingów i narzekań na biurokrację. Generalnie w komentarzach można wyczuć przekonanie, że metodologie bądź ich autorzy nie rozumieją naszej specyfiki i ewidentnie nas krzywdzą.
Warto się zastanowić, dlaczego nasza samoocena wyraźnie różni się od – z założenia obiektywnych – ocen międzynarodowych. Rankingi tworzone są według dobrze znanych metodologii, które obracają się wokół trzech grup informacji.
Pierwsza obejmuje tzw. twarde dane statystyczne. Trudno byłoby podważać wiarygodność statystyk, niemniej jest faktem, że w większości zestawień dla krajów Unii dostępnych w Eurostacie nasz kraj pojawia się poniżej 20. pozycji.
Druga grupa to badania ankietowe wśród przedsiębiorców i inwestorów. O ile cudzoziemców nie sposób podejrzewać o brak obiektywizmu, o tyle krajowi przedsiębiorcy wykazują skłonność do narzekania i formułowania przesadnie negatywnych opinii. Przypuszczam, że w innych krajach zjawisko to znacznie słabiej obciąża wyniki badań.
Trzecia grupa to przepisy obejmujące m.in. podatki, obciążenia i procedury administracyjne, praktyki sądownictwa itd. Na konferencji organizowanej ostatnio przez Ministerstwo Gospodarki okazało się, że dopiero niedawno resort nawiązał kontakt z Bankiem Światowym w sprawie dostarczania danych o przepisach prawa do prestiżowego rankingu „Doing Business”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Bank poprzednio posługiwał się nieaktualnymi danymi.