Chociaż warszawska giełda wydłuża obrót do późnych godzin popołudniowych, nie ma w tym nic z wariactwa. Jest to decyzja rozsądna, przyjazna dla inwestorów, ponieważ ułatwi im dokonywanie transakcji. Jest to decyzja przyjazna dla notowanych spółek, ponieważ ułatwi im pozyskiwanie kapitału. Jest to decyzja przyjazna dla polskiego rynku, ponieważ rozszerzy godziny, w których handel prowadzony jest jednocześnie w Warszawie i za oceanem

W 1991 roku nasza giełda odrodziła się w próżni. W obrocie były akcje pięciu spółek. Handlowano nimi raz w tygodniu; obroty na pierwszej sesji wyniosły 1990 zł. Porwaliśmy się na kapitalizm, nie mając ani kapitału, ani izmu. Udało się nadzwyczaj. Trudno przecenić rolę, jaką warszawska giełda odegrała dla rozwoju gospodarki, prywatyzacji, reformy emerytalnej, funduszy inwestycyjnych, udziału inwestorów indywidualnych i przyszłych emerytów w dobrodziejstwach rynku kapitałowego.

Giełda stała się ośrodkiem innowacji, nie tylko technologicznych. Otwiera nowe platformy obrotu. Wprowadza nowe instrumenty. Ogłasza liczne indeksy. Promuje dobre praktyki. Prowadzi wartościowe programy edukacyjne. Wspiera doskonalenie relacji inwestorskich notowanych spółek. Dzięki temu z powodzeniem aspiruje do roli lidera wśród giełd regionu. Przyciąga na parkiet zagraniczne spółki i zagranicznych inwestorów. O upublicznieniu jej akcji mówiło się od kilkunastu lat, teraz nareszcie zostały podjęte odpowiednie kroki finalizujące ten proces. Decyzję o wydłużeniu godzin notowań rozważano długo, ale podjęto we właściwej chwili.

Wzbudziła ona mieszane reakcje. Nie wszyscy inwestorzy zdołali już ogarnąć płynące z niej korzyści. Z rezerwą do pomysłu odnoszą się niektóre domy maklerskie. Podnoszone są argumenty, że nie wpłynie to bezpośrednio na wzrost obrotów, a tym samym i przychodów GPW, maklerom przysporzy pracy, dziennikom zakłóci rytm wydawniczy. Może to wszystko prawda. Lecz warto spojrzeć na zegary w Sali Notowań i wyobrazić sobie rynki działające poza horyzontem czasu warszawskiego.