Rząd przewiduje zmniejszenie nakładów na budowę dróg i autostrad mniej więcej o jedną trzecią. Z planów wynika, że po 2012 roku strumyk finansujący te inwestycje prawie całkiem wyschnie. Tymczasem budowa nowoczesnych dróg była dotąd jedną z silnych stron rządu Donalda Tuska. W porównaniu z poprzednimi ekipami skala i tempo robót wydawały się imponujące. Była więc szansa na to, że w ciągu kilku lat uda się przyłączyć Polskę do Europy nie tylko geograficznie i politycznie.
Ale budowa nowoczesnych dróg to nie tylko symbol postępu cywilizacyjnego. To także tworzenie infrastruktury przyciągającej zagranicznych inwestorów, którzy zakładają tu przedsiębiorstwa i zatrudniają pracowników. Co ważne – te budowy dawały pracę wielu firmom i w dużej mierze były finansowane przez fundusze europejskie. Gdyby nie inwestycje opłacane z pieniędzy unijnych, Polska prawdopodobnie nie przeszłaby suchą nogą przez światowy kryzys ekonomiczny.
Teraz rząd chce z tego wszystkiego zrezygnować. Kolejny raz, zamiast przeprowadzać mniej lub bardziej bolesne reformy wydatków bieżących, rezygnuje z rozwiązań, które zdecydują o naszej przyszłości.
W 2007 roku rząd Tuska obejmował władzę w sprzyjających okolicznościach – wysoki wzrost gospodarczy, koniunktura, która pomogła przetrwać światowy kryzys, dobra sytuacja demograficzna. Dysponowaliśmy znacznym potencjałem. Teraz, gdy trudności zaczynają się piętrzyć, rząd chce korzystać z rezerw. Zużywa już Fundusz Rezerwy Demograficznej. Pożycza na potęgę, wykorzystując fakt stosunkowo niskiego dotychczasowego zadłużenia. Szczęśliwie odstąpił od pomysłu likwidacji funduszy emerytalnych.
To nie jest dobra droga. Rząd powinien zmienić filozofię – najpierw trzeba myśleć o gospodarce, aby dzięki jej rosnącej efektywności finansować wydatki socjalne. Odwrotna kolejność do niczego dobrego nie prowadzi.