To rzeczywiście niezły wynik – biorąc pod uwagę fakt, że zgodnie z rządowymi przewidywaniami tempo rozwoju miało nie być wyższe niż 1,2 proc. Jednak czy rzeczywiście mamy powód do świętowania?

Resort finansów z trudnością – mimo lepszych wyników gospodarki – dopina tegoroczny budżet. Już wiadomo, że jeśli chodzi o dochody z podatków od firm, nie uda się zrealizować założonych poziomów. To niestety oznacza, że nasze przedsiębiorstwa cały czas borykają się ze skutkami spowolnienia, bardzo ostrożnie podejmują decyzje o nowych inwestycjach i cały czas korzystają z odpisów z tytułu poniesionych strat bądź tworzą rezerwy. Trudno też spodziewać się dużo lepszych wpływów z innych podatków – raczej będą one zgodne z wcześniejszymi planami.

Ale budżet to tylko jedna strona medalu. Drugą – dużo bardziej niepokojącą – jest poziom deficytu finansów i długu publicznego. Cóż z tego, że suchą nogą przeszliśmy przez światowy kryzys, jeśli stan naszych finansów publicznych jest w opłakanym stanie. Ich deficyt najprawdopodobniej osiągnie rekordowy poziom 8 proc. PKB, a dług – jeśli rząd nie znajdzie skutecznego sposobu na jego zahamowanie – już wkrótce dobije do 60 proc. PKB. To niestety – jak podkreśla prof. Leszek Balcerowicz – sytuuje nas na najgorszej, tuż po Węgrzech, pozycji w regionie. Pod tym względem daleko nam do tytułu lidera. A kondycji finansów z pewnością nie poprawią też pomysły zawłaszczenia naszych pieniędzy przekazywanych do OFE.