Co chwila powstają nowe.
Z nazwiskiem znanej aktorki, piosenkarki, piłkarza. Jak w tym tłoku broni się stara marka?
Te wszystkie popularne nowości żyją chwilę, póki trwa reklama. Po czym znikają. Perfumy takie jak nasza Eau du Soir można policzyć na palcach jednej ręki. Ten zapach istnieje od 15 lat, ale już stał się klasyką. Bez wielkiej reklamy, ale to nie jest produkt, który niesie reklama.
W Hiszpanii zdobyliśmy pierwszą nagrodę w konkursie na klasyczny zapach. Naszymi konkurentami były Chanel nr 5 i L'Air du Temps Niny Ricci.
Nie pompujecie gigantycznych pieniędzy w reklamę, marketing?
Wie pani, nawet z tych produktów, w które pompuje się duże pieniądze, tylko część utrzymuje się na rynku. My działamy powoli. Dajemy próbki, zdobywamy klientów krok po kroku. I potem oni z nami zostają. To nie są ci sami klienci, którzy kupują perfumy Christiny Aguilery.
Czy ostatni skandal z Johnem Galliano podwyższy sprzedaż Diora? Źle czy dobrze, byleby o nas mówili...
Galliano to bardzo utalentowany człowiek, wrażliwy, ale nieprzewidywalny. Dużej firmie, takiej jak Dior, trudno zarządzać kimś takim. Nie mieli wyjścia, musieli go zwolnić.
Co Dior mu zawdzięcza poza zmianą wizerunku z burżuazyjnego na fantazyjny? Może wizerunek dzisiaj wystarcza?
Bo ubrania nie są do noszenia.
Galliano dał Diorowi fantazję, której mu brakowało. Jeśli kreator jest genialny, to ten geniusz widać we wszystkim. Ma oko na całość, na ubrania, dodatki, nawet jeśli sam nad nimi nie pracuje. Widziałam go w telewizji, jak wchodził do komisariatu. On, który tak bardzo szukał rozgłosu, teraz musiał się chować przed fotografami i nieludzkim tłumem. A to był ten sam tłum, który przyjmował go oklaskami w chwilach sławy.
A wracając do sprawy polskiej...
Wie pani, w Ameryce najzdolniejsi ludzie idą do biznesu, bo chcą zarabiać, a potem swoimi pieniędzmi wpływać na politykę. Polityka nie jest jednak mocną stroną Polski. Ale czy kiedyś było inaczej? Mój ojciec wstąpił do dyplomacji w 1918 roku, po traktacie wersalskim, bo chciał swoje umiejętności, kontakty, wykształcenie, języki oddać w służbę powstającego kraju. Teraz jest podobna sytuacja.
Nasza demokracja jest wciąż początkująca i dość burzliwa.
Zlikwidowano elity. Niemcy, Stalin, komuniści, powstanie warszawskie, Katyń. Wiedzieli, że po to, by zawładnąć krajem, trzeba pozbawić go elit. Ale mam wrażenie, że Polacy mówią o tym mniej niż Żydzi. Zwłaszcza Żydzi amerykańscy.
Teraz w ramach „odkłamywania historii" jest skłonność do zrzucania na Polaków części winy za zagładę Żydów.
To niestosowne, zwłaszcza ze strony Żydów amerykańskich. Nie było ich tam, kiedy Jan Karski ostrzegał. Wielki rabin Nowego Jorku nie chciał go słuchać. Polacy nie mają problemu z Żydami z Izraela, mają problem z Żydami amerykańskimi. Siedziałam kiedyś na przyjęciu obok pewnego wpływowego Żyda z USA, z finansjery. Nie wiedział, że jestem Polką, bo mam francuskie nazwisko. Jego nienawiść do Polaków! Dla niego Polacy winni są wszystkiemu, co spotkało Żydów.
Tłumaczyłam mu, że w XIX wieku 90 proc. europejskich Żydów mieszkało w Polsce, bo inne kraje ich wyrzuciły, a Polska przyjęła, że przed drugą wojną połowa europejskich Żydów mieszkała w Polsce. Że AK było bezwzględne wobec szmalcowników. I zrozumiał. Kiedy dowiedział się, kim jestem, powiedział: „Nigdy mi pani nie wybaczy". Potem się zaprzyjaźniliśmy.
Oczywiście, kiedy ktoś zdobywa w jakimś kraju silną pozycję, to rodzi to nastroje antysemickie. A Żydzi kontrolowali finanse, handel. Ale ja widzę w Żydach wiele talentów. Moi rodzice mieli wielu przyjaciół pochodzenia żydowskiego. Nie ma mnie teraz w Polsce, ale mam wrażenie, że Polacy wiedzą, jak trzeba Żydów szanować. Ta sprawa bardzo leży mi na sercu.
Wróćmy do teraźniejszości i do Sisleya. Na tym zatłoczonym rynku wystartować z nowym biznesem kosmetycznym jest chyba bardzo trudno?
Niesłychanie trudno. Trzeba dokładnie widzieć, co chce się robić. Sprzedawać produkt popularny czy luksusowy przez Internet, w aptekach, w perfumeriach. Wszystko się sprzeda z reklamą, ale co dalej? Jeśli to będzie niedobre, ludzie po to nie wrócą. Nasze produkty są bardzo drogie, ale kiedy przed perfumeriami pytaliśmy klientów, czemu je kupują, nie wypowiadali słowa „luksus".
Tylko jakie?
Zaufanie. I o to nam chodzi, żeby tego zaufania nie zawieść, kiedy wypuszczamy nowe produkty. Testujemy je na dużych grupach i w niezależnych instytucjach, które tylko tym się zajmują.
Można zbadać skuteczność kremu przeciwzmarszczkowego?
Oczywiście! Robi się powiększone zdjęcia skóry i widać efekt. Nasze ostatnie serum Suprem?a testowaliśmy na prawdziwej skórze. Bombardowano ją promieniami UV. Skóra zabezpieczona przez ten krem miała o połowę mniej uszkodzonych komórek niż ta z innym produktem. Ten krem przedłuża życie komórek matek, pozwala im się odtwarzać w lepszym stanie.
Z komórkami skóry jest tak jak z fotokopiami. Im więcej się ich robi, tym są słabsze. Skóra od urodzenia robi te fotokopie. Wraz z wiekiem słabnie jej siła reprodukcyjna.
Co do kremu Sisleya, jest on wciąż, nawet po 15 latach, najlepiej sprzedawanym we Francji kremem przeciwzmarszczkowym z najwyższej półki.
Widzi pani przyszłość w kosmetyce roślinnej czy syntetycznej?
Nasze produkty zawierają wyciągi z roślin, olejki eteryczne, minerały. Myślę, że składniki roślinne są bliższe naturze człowieka, ale też trudniejsze w użyciu. Podam przykład. Rośliny z różnych zbiorów mogą się różnić kolorem i klient pomyśli, że dodaliśmy jakiś barwnik, czego nigdy nie robimy.
A jak się sprzedaje linia dla mężczyzn, którą niedawno Sisley wprowadził? Czy mężczyźni odnoszą się już mniej nieufnie do kosmetyków?
We Francji wprowadzenie nowego produktu zajmuje dużo czasu, mamy te wielkie sieci dystrybucji. Ale pierwsze głosy są bardzo pozytywne. Dla mężczyzn zrobiliśmy produkt prosty, oni nie zechcą mieć na półce czterech różnych kremów.
Muszą mieć jeden – odżywczy, po goleniu, przeciwzmarszczkowy. Nasz syn i nasza córka są bardzo aktywni w Sisleyu, to oni będą naszymi następcami. Nie jesteśmy już młodzi.
Dobrze się pracuje w rodzinie?
Wszyscy dziennikarze o to pytają. Oczywiście zdarzają się konflikty, ale to daje cenną rzecz – poczucie wspólnego działania.
Ludzie zadają sobie pytanie, ile naprawdę kosztuje kosmetyk. Perfumy podobno tylko 5 proc. swojej ceny.
Na pewno nie 5 proc. Nie powiem, że 50, ale to nie takie proste. Jest tyle rzeczy, które składają się na cenę – badania, testy, promocja. My z mężem nie potrafilibyśmy wypuścić produktu złej jakości. To nie leży w naszym charakterze.
Naszym chemikom mówimy: nie przejmujcie się ceną. Sisley nie ma na pewno tak dużych marży jak firmy sprzedające luksusowe torby czy dodatki.
Tyle się mówi o chirurgii plastycznej. Ma się wrażenie, że pójście na botox party to coś tak powszedniego jak mycie rąk.
Nie mogę się nadziwić, że w Polsce, gdzie jeszcze niedawno stało się w kolejce po kawałek mięsa, dzisiaj to zrobiło się takie powszechne... (śmiech).
Ale proszę pamiętać, że kosmetyki i chirurgia to dwie zupełnie różne sprawy. My dbamy o piękno skóry. Jeśli zacznie się o nią dbać wcześnie, to skóra będzie wyglądała młodziej.
Mam wiele znajomych, które zrobiły sobie różne zabiegi – w Ameryce to rzeczywiście jak mycie zębów. Ale jak się raz zacznie, trzeba iść dalej, nie znosi się u siebie najmniejszej niedoskonałości. A przecież twarz jest odbiciem życia. Mimika, rysy, sposób, w jaki się uśmiechamy, niosą cały bagaż życia. To urok osobisty. Usunąć to wszystko? Po co?