Skorzystać mogły i najbardziej innowacyjne firmy, i te działające w tradycyjny, wręcz zachowawczy sposób, i przedsiębiorstwa stawiające na rynku pierwsze kroki, i najpotężniejsze spółki giełdowe. Słowem, wszyscy. I trudno byłoby znaleźć w tej grupie takich, którzy daliby się namówić na tzw. instrumenty inżynierii finansowej UE, czyli mówiąc wprost – na unijne pożyczki.
Teza, że dotacje zepsuły firmy i konkurencję, na pewno jest zbyt ostra. Niewątpliwie jednak rozbudziły w przedsiębiorstwach jeszcze większy apetyt na pomoc publiczną. Część z nich uzależniła swoje inwestycje od otrzymania grantu, wedle zasady – Unia nie dołoży, nie będzie rozwoju. Czy da się zmienić takie nastawienie? Zapewne tak. Wystarczy ściślej ukierunkować eurowsparcie. Tak żeby trafiało ono do starannie wyselekcjonowanej grupy przedsiębiorstw (czy to np. inwestujących w badania i rozwój, współpracujących z ośrodkami naukowymi czy z branży zielonej energii). Dla pozostałych chętnych z sektora małych i średnich przedsiębiorstw warto organizować dostęp do kapitału (ale też wiedzy) na preferencyjnych w stosunku do banków komercyjnych warunkach, którego – jak wskazują wszystkie analizy – w Polsce wciąż brakuje.
Zresztą takie są właśnie zamierzenia UE. W budżecie na lata 2014 – 2020 znacznie mniej będzie dotacji, więcej instrumentów zwrotnych. Przedsiębiorcy już dziś muszą zdawać sobie z tego sprawę. I przygotować się na nowe czasy.