Jeżeli np. związki zawodowe w kopalni miedzi zaczynają strajk, który nie wiadomo, jak długo potrwa, to cena metalu wzrośnie, bo jego dostępność niedługo może się zmniejszyć. A kiedy państwo ogłasza, że wkrótce w kasie zabraknie mu pieniędzy, to ceny jego obligacji spadną, bo lepiej je szybko sprzedać, żeby ocalić chociaż część zainwestowanych środków.
Sęk w tym, że rządy zwykle do ostatniej chwili ukrywają albo bagatelizują swoje kłopoty budżetowe, a niektóre nawet potrafią fałszować statystyki. Dlatego inwestorom w ocenie ryzyka pomagają wyspecjalizowane instytucje – agencje ratingowe. Ostatnio jest o nich głośno, bo niemal codziennie publikują ostrzeżenia o złej sytuacji kolejnych krajów, czym doprowadzają do pasji polityków zapewniających, że wcale nie jest tak źle. A właściwie to dzięki nieustającym spotkaniom, konsultacjom i negocjacjom przewodniczących, prezydentów, premierów, ministrów i Bóg wie kogo jeszcze jest coraz lepiej.
Szczególnie zirytowani są politycy eurolandu, od miesięcy niepotrafiący uzgodnić skutecznego planu ratowania Grecji i innych zadłużonych krajów grupy. Niedawno zaczęli nawet mówić o konieczności wprowadzenia jakichś form nadzoru nad agencjami ratingowymi czy nawet powołania własnej, "niezależnej" instytucji.