Ministerstwo gospodarki prawie równocześnie podało informację o tym, że bezpośrednie inwestycje zagraniczne rosną w tym roku znacznie wolniej niż w zeszłym (ich wartość jest o jedną czwartą niższa na koniec lipca) oraz, że słaby złoty może być kołem ratunkowym dla słabnącego eksportu. Oczywiście określenie „koło ratunkowe" nie padło w resortowym komentarzu, ale tak brzmią słowa „ eksporterów wspierać będzie osłabienie złotego, co powinno zniwelować niższą dynamikę zamówień". I aż kusi, by zastanowić się, czy takie uspokojenia powinno przekazywać ministerstwo gospodarki. Wydaje się, że analitycy resortu, który powinien odpowiadać za całą gospodarkę, nie powinni jednak koncentrować się tylko na małym fragmencie ekonomicznej rzeczywistości.
Prawdą jest, że słaby złoty pomaga firmom eksporterom. Ale tym samym przedsiębiorcom, ba nawet ich pracownikom i rodzinom tych pracowników, nie służy słabnąca waluta ani pogarszające się zaufanie do polskiej gospodarki i do naszych finansów publicznych. Jeden sygnał to właśnie mniejsze bezpośrednie inwestycje zagraniczne, a drugie to indeksy naszej waluty wobec innych. Wartość złotego nie spadała tylko w stosunku do kilku i to bardzo odległych walut.
Dodatkowo szef resortu coraz bardziej dystansuje się od rządu, w którym jest wicepremierem. Nie protestował, gdy najpierw rząd, a potem parlament ustalał budżet na ten rok i gdy zmniejszono znacząco pieniądze w funduszu pracy na aktywną pomoc bezrobotnym, Ba, nawet nie wstrzymał się od głosu. A teraz, im bliżej wyborów parlamentarnych tym chętniej deklaruje, że jest zwolennikiem podnoszenia płacy minimalnej, albo uwalniania pieniędzy z Funduszu Pracy. Na konferencji prasowej stwierdził, że „pieniądze nie powinny leżeć bezczynnie w funduszach rządowych, ale należy je wykorzystywać tam, gdzie są potrzebne."
Mam nadzieję, że jeśli naprawdę czeka nas drugie zanurzenie w kryzysie, to oby stało się to po wyborach. Łatwiej będzie wtedy się wydźwignąć.