Reklama

Czy Europie wystarczy pocisków do bazooki?

Niespełna dwa tygodnie temu byłemu komisarzowi ds. gospodarczych i walutowych Joaquinowi Almunii (obecnemu komisarzowi ds. konkurencji) wymsknęła się wypowiedź o tym, że europejskie banki będą potrzebowały rekapitalizacji – czyli zwiększenia ich kapitałów ze względu na straty, jakie poniosą na ewentualnym bankructwie Grecji

Publikacja: 06.10.2011 20:49

Aż do wczoraj szef Komisji Jose Manuel Barroso zapewniał, że to wyłącznie prywatne zdanie komisarza. Teraz nagle zmienił stanowisko. Sam przyznał, że banki mogą potrzebować pomocy publicznej.

Co to tak naprawdę oznacza? Bo że jest to kolejny przykład potwierdzający kryzys przywództwa w Unii Europejskiej, nie ulega wątpliwości. Istotniejsze jest jednak meritum – czyli przyznanie się Barroso, i to w sposób już oficjalny, że Bruksela na poważnie bierze pod uwagę redukcję długu Grecji.

Do tej pory ten wariant był odrzucany i jedyną słuszną metodą zaklinania rzeczywistości i ułaskawiania rynków finansowych była wiara, że Ateny spełnią oczekiwania Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Otrzymają więc wsparcie i będą spłacać odsetki od swojego całego zadłużenia. Do tej pory też sądzono, że Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej, w którym ma się znaleźć 440 mld euro, wystarczy na ratunek peryferyjnych krajów strefy euro.

Mało kto pamięta, że ten powołany w lipcu instrument wciąż nie działa (nadal jego ratyfikacji nie dokonały 2 z 17 krajów eurolandu). Nie brakuje też pesymistycznych głosów ekonomistów i inwestorów. Nouriel Roubini (człowiek, który przewidział, że dojdzie do załamania światowych finansów w 2008 roku) uważa, że pocisków do bazooki – to określenie Roubiniego – z których Unia musi strzelać, by odsunąć widmo politycznego fiaska integracji, jest zdecydowanie za mało.

Ale to jeszcze nie koniec. Poza tym, że w 17 krajach nowy proces ratyfikacji zwiększenia funduszu ratunkowego będzie koszmarem, to wciąż nie wiadomo, skąd wziąć pieniądze na ratowanie banków. Francja proponuje, by zrobić to za pomocą środków Europejskiego Banku Centralnego, czyli de facto dodrukować pieniądze. Niemcy zaś, by każdy kraj robił to, używając swoich wewnętrznych zasobów.

Reklama
Reklama

Dziś pewne jest tylko jedno – bałagan decyzyjny w UE szybko się nie skończy. A zarobią na tym amerykańskie fundusze spekulacyjne, które korzystają z tego, że USA dokapitalizowały swoje banki już w 2008 roku.

Aż do wczoraj szef Komisji Jose Manuel Barroso zapewniał, że to wyłącznie prywatne zdanie komisarza. Teraz nagle zmienił stanowisko. Sam przyznał, że banki mogą potrzebować pomocy publicznej.

Co to tak naprawdę oznacza? Bo że jest to kolejny przykład potwierdzający kryzys przywództwa w Unii Europejskiej, nie ulega wątpliwości. Istotniejsze jest jednak meritum – czyli przyznanie się Barroso, i to w sposób już oficjalny, że Bruksela na poważnie bierze pod uwagę redukcję długu Grecji.

Reklama
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Voigt: Niestabilność polityczna na świecie zwiększa znaczenie kryptowalut
Opinie Ekonomiczne
André Mierzwa: Jak Francja leczy swoją służbę zdrowia
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Zwycięstwo na punkty
Opinie Ekonomiczne
Marek Kutarba: Czołgi K2: sukces po długich negocjacjach?
Opinie Ekonomiczne
Kolejnej szansy nie będzie. Jak Polska przespała prezydencję w Unii
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama