I nic to, że dramatyzmu tamtym wydarzeniom dodało specyficzne położenie geograficzne Kraju Kwitnącej Wiśni.

Także w Europie - w tym w Polsce (choć o tsunami to raczej u nas trudno) - podniosły się głosy bijące na alarm. Przez kontynent przetoczyły się stress testy siłowni atomowych. Włochy i Szwajcaria nałożyły moratorium na energię jądrową, a Niemcy zdecydowały o stopniowym wyłączaniu swoich siłowni.

Ale kij oczywiście ma dwa końce. Mam wrażenie, że czując się trochę między młotem a kowadłem prognoz zużycia energii, różnych grup lobbingowych i opinii społecznej, część europejskich decydentów nieźle się zapętliła w oczekiwaniach i decyzjach. Do tej chęci uniknięcia atomu nijak ma się bowiem jednoczesne pragnienie ograniczenia emisji dwutlenku węgla. A temu wszystkiemu towarzyszy rosnący apetyt naszej technicznej cywilizacji na energię. Jak wskazuje firma doradcza Capgemini, rezygnacja z atomu podbije emisje dwutlenku węgla oraz ceny energii w Europie.

Inwestycje w energetyce wymagają czasu. Dobrze więc, że w tym zgiełku różnych głosów Polska konsekwentnie stawia na to, co mamy - czyli jednak węgiel. Efekty już są - dodatkowy miliard złotych wpływów energetyki z eksportu energii. Przy tym w naszym kraju produkcja energii z wiatru już w przyszłym roku się podwoi. Ale i reaktor jądrowy się przyda. Potrzebujemy pełnej dywersyfikacji dostaw energii.