Było to w okolicznościach gastronomiczno-bankietowych, oficjalnych, ale już nie tak bardzo. Nikt nie zdziwił się więc, gdy w pewnej chwili minister nachylił się ku grupie stojących obok osób, w tym podpisanej niżej, i szepnął konfidencjonalnie, ze smutkiem: „Robię w branży schyłkowej".

Obudziłam się, a tu resort ministra Budzanowskiego zapowiada w komunikacie (sformułowanym rzecz jasna bardziej urzędowo) że dyrektorzy trzynastu delegatur Ministerstwa Skarbu, rozsianych po całym kraju, zaczynają pakować manatki. Najprawdopodobniej od maja, bo do tego czasu w kwestii rozwiązania placówek wypowiedzą się inne resorty. Ruch skądinąd logiczny, bo taka delegatura w Krakowie, na przykład, nadzoruje trzynaście spółek, wszystkie w upadłości lub likwidacji, z wyjątkiem jednej fabryki czekolady, którą chcą reaktywować spadkobiercy. Przekazanie kompetencji delegatur wojewodom zapowiadano już dawno. Po co utrzymywano je dotąd – oto zagadka.

Nie zdziwiłabym się, gdyby sen okazał się proroczy. W końcu już poprzednik, a wówczas pryncypał obecnego ministra zapowiadał, że choć nie jemu przyjdzie gasić światło w tym resorcie, to godzina pożegnania się zbliża.  Włości Skarbu Państwa od kilku lat kurczą się w szybkim tempie i niedługo w nadzorze ministerstwa, oprócz kilkunastu sreber rodowych, zostaną głównie spółki, których nikt nie chciał. A wtedy dalsze trwanie zarządzającej nimi, kosztownej przecież struktury, stanie się równie bezcelowe, jak zamykanych właśnie delegatur. Pytanie tylko, jak wyglądać będzie życie po życiu schyłkowej branży. Czy odrodzi się w zupełnie nowej formie, czy przypadnie jej rola przyczółka innego, bardziej wpływowego resortu. Bo  że  tych kilka firm zostanie na długo w państwowych rękach  – nie ulega na razie wątpliwości. Niestety.