Ot bra­kło rap­tem kil­ku mi­nut, któ­rych nie do­li­czył (stron­ni­czy, ja­sne!) ar­bi­ter.

Al­bo za­prze­pa­ści­li­śmy szan­se wyj­ścia z gru­py, bo sa­mi nie da­li­śmy ra­dy i po­zo­sta­ło cze­ka­nie na cud (czy­taj – efekt skom­pli­ko­wa­nej aryt­me­ty­ki wy­ni­ka­ją­cej z moż­li­wych re­zul­ta­tów roz­gry­wek ry­wa­li), któ­ry po­zwo­lił­by na awans. Ostat­ni przy­kład to me­cze pol­skich szczy­pior­ni­stów. Mam wra­że­nie, że ta­kie po­dej­ście sta­je się nie­ste­ty pol­ską spe­cjal­no­ścią nie tyl­ko w spo­rcie. Weź­my choć­by do­sto­so­wa­nie pra­wa do wy­mo­gów Unii. GUS wła­śnie po­dał, że Pol­ska w 2010 r. nie speł­ni­ła ce­lu re­duk­cji od­pa­dów tra­fia­ją­cych na wy­sy­pi­ska. Że ni­by cze­piam się, bo by­ło pra­wie OK? Bo za­miast re­duk­cji o co naj­mniej 75 proc. mie­li­śmy (aż) ok. 71 proc.? No wła­śnie.

Znów pra­wie się uda­ło. Mo­że ktoś w Bruk­se­li nie za­uwa­ży. Prze­cież są waż­niej­sze spra­wy: wa­żą się lo­sy stre­fy eu­ro i ca­łej Wspól­no­ty, co da­je na­dzie­ję, że prze­śliź­nie­my się ja­koś. Tyl­ko dla­cze­go nie mo­że­my wresz­cie zro­bić cze­goś so­lid­nie. Ma­my pra­wie dro­gi, któ­re krót­ko po od­da­niu wy­ma­ga­ją po­pra­wek (choć­by gło­śne spra­wy z A4 na Ślą­sku z ubie­głe­go ro­ku i A2 z ro­ku 2008; na do­da­tek we­dług ubie­gło­rocz­ne­go ra­por­tu NIK po­ło­wa na­pra­wio­nych przez gmi­ny dróg na­da­je się do ko­lej­ne­go re­mon­tu...), pra­wie na czas bu­do­wa­ne czy mo­der­ni­zo­wa­ne lot­ni­ska (Pod­la­sie, Wro­cław) i nowe do­jaz­dy do nich (War­sza­wa). Pra­wie ter­mi­no­we me­tro, o któ­rym co­raz gło­śniej mó­wi się, że 2013 rok jest wir­tu­al­ny. Ma­rzę i wciąż wie­rzę – mo­że na­iw­nie – że jed­nak po­tra­fi­my. Tyl­ko wresz­cie ktoś so­lid­nie mu­siał­by za­cząć. A – jak mó­wi jed­na z lu­do­wych mą­dro­ści – przy­kład idzie z gó­ry...