Znów zima zaskoczyła drogowców, a polski PKB wyrósł ponad prognozy analityków, jakby za nic mając drugą falę kryzysu rozlewającą się po Europie. 4,3 proc. wzrostu PKB w 2011 r., o czym poinformował w piątek GUS, to wynik, biorąc pod uwagę sytuację, znakomity.
A jeszcze kilka miesięcy analitycy sądzili, że to, co dzieje się w strefie euro, zatrzyma nasz wzrost i zniweczy sukcesy I i II kwartału 2011. Tak się jednak – jak widać - nie stało.
W jakimś sensie kryzys, przynajmniej na tym etapie, był nam nawet na rękę. Gwałtowne osłabienie złotego do euro i innych walut, w tym szwajcarskiego franka, co prawda mocno wydrenowało kieszenie kredytobiorców i tych, którzy chcieli spędzić urlopy za granicą, ale zdecydowanie pomogło eksporterom, którzy to z kolei w istotny sposób przyczynili się do ubiegłorocznego wzrostu.
Firmy, choć w rozlicznych badaniach sygnalizujące brak optymizmu co do przyszłości i daleko idącą ostrożność w przeciwieństwie do 2010 roku, zaczęły w końcu inwestować (w 2010 r. inwestycje się kurczyły), zaskakiwały nas też wzrosty produkcji przemysłowej i budowlanej, a konsumpcja prywatna, czyli po prostu nasza chęć do zakupów, nie malała, bo spadek dynamiki o 0,1 proc. w skali roku nie wskazuje na to, że przestajemy chodzić do sklepów. Przynajmniej na razie.
Prognozy na ten rok są oczywiście są mniej spektakularne, choć znów, na tle większości rynków europejskich mamy być oazą prosperity. To prawda, firmy obawiają się spadku zamówień, bezrobocie nie zamierza spadać a my sami z nieco większą ostrożnością przyglądamy się zawartości własnych portfeli, co może przełożyć się na ograniczenie chęci do zakupów. Ale wciąż mamy piąć się w górę, a to oznacza, że będziemy dalej i może nawet szybciej niż dotąd gonić kraje rozwiniętej Europy.