Czym się kończą decyzje rządzących podejmowane bez konsultacji społecznych i dialogu z zainteresowanymi środowiskami, najlepiej obrazuje sytuacja z ustawą refundacyjną i umową ACTA.
Najpierw byli protestujący lekarze i aptekarze oraz wkurzeni pacjenci. Teraz tysiące młodych ludzi na ulicach broni, zagrożonej w ich przekonaniu, wolności. I jedna, i druga sytuacja jest "zasługą" ministerialnych urzędników. Nie mieli ochoty słuchać, nie uznali za stosowne, aby rozmawiać, przekonywać, budować świadomość. Choć może nie do końca to prawda. Rozmawiali, ale z tymi, których sobie wybrali. Bo to urzędnik dzisiaj decyduje o tym, kto jest godzien uczestniczyć w prowadzonych przez urząd konsultacjach. To ryzykowne przekonanie zostało jednoznacznie negatywnie zweryfikowane przez protestujących.
Innym przykładem "dialogu po polsku" jest debata na temat zasad działania Komisji Trójstronnej i mechanizmów dialogu społecznego. Dzięki Komisji rządzący muszą pytać przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego o zdanie w różnych sprawach. Przed nami ważne reformy: emerytur mundurowych czy też wieku emerytalnego. Wszelkie zmiany w tych obszarach powinny być wprowadzane w duchu wymiany poglądów. Nie wyobrażam sobie, aby w tak wrażliwych społecznie sprawach rząd występował z pozycji siły.
Niestety, w ostatnim czasie niektórzy członkowie Komisji zdają się naśladować ministerialnych urzędników. Rozpoczęli swoisty wyścig na pomysły, z kim można i trzeba rozmawiać, a z kim rozmawiać nie wypada. Raz przedstawiciele związków zawodowych, raz niektórych organizacji pracodawców zgłaszają pomysły, które łączy jedno przekonanie. Będziemy rozmawiać, ale z tym, z kim chcemy, i o tym, o czym chcemy. Skutek? Sejmowa Komisja Finansów Publicznych mająca debatować nad budżetem nie wpuszcza na salę – wbrew prawu – partnerów społecznych. Przypomina to dowcip o gajowym, który wygonił z lasu i Niemców, i partyzantów.
Mamy więc poważny problem. Pomijam kwestię łamania prawa. Brak rozmów i wymiany poglądów w ramach Komisji Trójstronnej skutkuje przyjmowaniem złych rozwiązań prawnych, za które płacimy wszyscy jako obywatele. Rządzący zaś mają złudne poczucie, że i pracownicy, i pracodawcy są łatwi do opanowania i rozgrywania. A wówczas zaczynają decydować urzędnicy, którzy "zawsze wiedzą lepiej". Obywatelom pozostaje ulica. Warto jednak zapytać w tym miejscu – czy naprawdę tędy droga?