Nie zgadza się pani z raportem KPMG, iż w Polsce obecnych jest 63 proc. marek luksusowych?
Joanna Przetakiewicz:
Nie można uznać, że skoro w jakimś niewielkim butiku leży jedna torebka Chanel, to koncern Chanel jest u nas obecny. To nie ma nic wspólnego ze standardem sprzedaży tego potentata, jakością obsługi, etc. To kompletna iluzja, ja oceniam, że jest to 15, maksymalnie 20 proc. Na pewno teraz jest trochę lepiej dzięki otwarciu domu towarowego vitkAc, ale wciąż to niewiele. Nie sądzę jednak, żeby nasz rynek był już teraz gotowy na takie marki jak Fendi, Louis Vuitton czy Chanel. Chiny, Zjednoczone Emiraty Arabskie, ciągle Rosja, Ukraina to są miejsca, na które teraz przesuwa się środek ciężkości branży. Jeden sklep w Szanghaju potrafi zrobić większe obroty niż kilka flagowych w Europie.
Czy La Mania jest marką luksusową?
Tak, ale według nowej zasady obowiązującej od niedawna na świecie, czyli tzw. luksusu dostępnego. Poziom naszych cen porównywalny jest choćby z firmami Pinko czy Patricia Pepe, a nie z Chanel czy Yves Saint Laurent. Nie mam w sobie naiwnej wiary, że nasze produkty będą się sprzedawały w takich samych cenach. Ostateczna cena ich produktów zawiera w sobie także nakłady na gigantyczne kampanie reklamowe i tak być musi, bo taki jest właśnie ten biznes. Płaci się za historię, całą tę luksusową otoczkę - każdy pokaz Chanel, który trwa kwadrans, kosztuje co najmniej 10 mln euro. To element gry, a wartość samej marki przez ostatnie lata skoczyła z 4 do 10 mld dol.