Wszyscy, którzy wierzą, że strefę euro od głębokiego kryzysu gospodarczego uratują reformy strukturalne – a ja do tej grupy też się naiwnie zaliczam – zapraszam do przyjrzenia się temu, co obecnie dzieje się we Włoszech. Premier Mario Monti, który kilka miesięcy temu wydawał się rycerzem ratującym kraj od chaosu i upadku, okazuje się być samotnym jeźdźcem bez lancy. Potwierdza to obawy, że problemem Europy nie jest brak chęci wśród polityków, ale brak woli wśród wyborców.
Tak jak można było się obawiać, związki zawodowe wkładają kij w szprychy ledwo toczącego się koła i blokują reformy. Na początku kwietnia rząd przedstawił propozycje reformy rynku pracy. Ich celem było zwiększenie elastyczności tego rynku, aby dać firmom bodźce do zatrudniania m.in. młodych, kobiet, czy imigrantów, oraz pomóc zwiększyć firmom konkurencyjność. Problemem Włoch jest bowiem m.in. niska stopa zatrudnienia (ledwie ponad połowa Włochów pracuje) oraz wysokie koszty pracy.
Wiadomo, że same reformy nie przyniosłyby szybko rezultatu. Ale mogły one dać nadzieję, że w przyszłości gospodarka zacznie się szybciej rozwijać, generując strumień dochodów budżetowych potrzebny do obsługi zadłużenia.
Niestety ostateczny projekt reformy wygląda bardzo słabo, nie rozwiązuje żadnych problemów. Bardziej odważne zmiany zostały zablokowane przez związki zawodowe, które zagroziły paraliżującym kraj strajkiem. Rentowności obligacji szybko wzrosły o 0,3 pkt proc., do 5,5 proc. Przy takich stopach procentowych włoska gospodarka będzie miała problem z wyjściem z recesji.
Symboliczny jest fakt, że niemal nie ruszono osławionego art. 18 kodeksu pracy, który stanowi, że sąd może przywrócić zwolnionego pracownika do pracy jeżeli został on zwolniony „niesprawiedliwie". Praktyka pokazuje, że słowo „niesprawiedliwie" interpretowane jest bardzo szeroko, sądy stają po stronie pracowników, a sprawy trwają miesiącami. Problemów z kodeksem jest więcej, ale brak zmian w tym fragmencie to symbol niemocy władzy w starciu ze związkami.