Diabelskie nasienie

Kredyt czyli dług jaki jest, każdy widzi. Najpierw kredyt poprawia samopoczucie, a potem dług uzależnia i dusi. Dr Jekyll i pan Hyde

Publikacja: 13.05.2012 22:21

Diabelskie nasienie

Foto: Archiwum

Gdzieś niedawno przeczytałem analizę, jak to przez wiele lat wzrost długu publicznego był w Stanach Zjednoczonych znacznie wolniejszy niż produktu krajowego , a teraz od wielu lat jest odwrotnie, co niechybnie skończy się katastrofą.  Analiza jak analiza, ale spodobało mi się porównanie, że na każdego dolara przyrostu produktu krajowego dziś Ameryka musi zadłużyć się (tylko publicznie) bodaj na 2 czy 3 dolary. Pomyślałem , że warto sprawdzić, jak sprawy się mają w Polsce, ale nie tylko w odniesieniu do długu publicznego, lecz także kredytów gospodarstw domowych i przedsiębiorstw (dla porządku - przedsiębiorstwa zadłużają się także w postaci obligacji, banki też emitują obligacje i biorą pożyczki od swoich spółek matek, ale to wszystko pominąłem, żeby nie komplikować obrazu).

Wynik badania jest zgodny z oczekiwaniami. Nasz przyrost produktu krajowego opłacamy  szybkim wzrostem długów publicznych, prywatnych, korporacyjnych czy samorządowych. Wziąłem pod uwagę lata 2002-2011, żeby zaliczyć okres boomu i spowolnienia, i dane nominalne, dla prostoty. Oto kilka liczb:

W ciągu dekady 2002 -2011 nasz produkt krajowy wzrósł o 89 procent. W tym czasie dług publiczny wzrósł o 152 procent, gospodarstw domowych o 518 procent,  a przedsiębiorstw o 108 procent. W sumie jak dodać te trzy pozycje, długi wzrosły o 200 procent.

Przełóżmy to na złotówki. Żeby wypracować w 2002 roku jedną złotówkę produktu krajowego musieliśmy być zadłużeni na 68 groszy. W 2011 roku już 1 zł i 8 groszy. A finansowanie przyrostu? Nasz produkt wzrósł o 716 miliardów złotych, a długi o 1099 miliardów. Czyli każda złotówka opłacona została przyrostem długu o 1 zł 53 grosze.  To czy w tej sytuacji można mówić o wzroście dobrobytu? Wiem , wiem, długi spłaca się wiele lat, a produkt powstaje co roku. No i co z tego?

Oczywiście wiadomo, że kredyt, obojętne publiczny czy prywatny,  jest użytecznym instrumentem rozwoju i choć to diabelskie nasienie, to nie ma powodu z niego nie korzystać w rozsądnych granicach. Nie za mało – bo traci się szanse rozwojowe, ale i nie za dużo, bo skończy się nieszczęściem. Wiadomo, że dług w Polsce  publiczny i prywatny, choć szybko rośnie,  jest nadal znacznie niższy w relacji do produktu krajowego  niż w krajach najwyżej rozwiniętych,  gdzie sięga nawet 500 procent produktu krajowego,  a normą jest 250-300. Wiadomo wreszcie, że majątek obywateli rośnie, ich depozyty również, podobnie korporacji. Ale proszę mi jednak powiedzieć, gdzie  w takim razie jest granica bezpiecznego, sensownego zadłużania się  obywateli i ich kraju na naszym poziomie rozwoju.   I co dalej ze wzrostem gospodarczym, jak go będziemy chcieli  uzyskać, gdy do tej granicy dojdziemy, o ile już nie dochodzimy.

Nie chciałbym, żeby odpowiedź była banalnie prosta: nie ma takiej granicy, trzeba spokojnie poczekać na powszechne umorzenie długów (czyli konfiskatę depozytów, wywłaszczenie wierzycieli), wojnę  lub inflację.

Gdzieś niedawno przeczytałem analizę, jak to przez wiele lat wzrost długu publicznego był w Stanach Zjednoczonych znacznie wolniejszy niż produktu krajowego , a teraz od wielu lat jest odwrotnie, co niechybnie skończy się katastrofą.  Analiza jak analiza, ale spodobało mi się porównanie, że na każdego dolara przyrostu produktu krajowego dziś Ameryka musi zadłużyć się (tylko publicznie) bodaj na 2 czy 3 dolary. Pomyślałem , że warto sprawdzić, jak sprawy się mają w Polsce, ale nie tylko w odniesieniu do długu publicznego, lecz także kredytów gospodarstw domowych i przedsiębiorstw (dla porządku - przedsiębiorstwa zadłużają się także w postaci obligacji, banki też emitują obligacje i biorą pożyczki od swoich spółek matek, ale to wszystko pominąłem, żeby nie komplikować obrazu).

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni