Kontrakty za 7 mld dolarów przywiozła pani Merkel z Chin. To niedużo, jak na takie potęgi gospodarcze jak Niemcy i Chiny, a wizyty zachodnioeuropejskich przywódców dotychczas były okraszane umowami wielokrotnie większymi.
Tyle, że czasy są inne. I nieprędko zdarzy się prezydentowi Francji, Francois Hollande powtórzyć sukces poprzednika z przypieczętowaniem umów wartych ponad 20 mld euro.
Prasa zachodnia ubolewa, że pani Merkel nie zajęła się gwałceniem praw człowieka w Chinach, a problem jakby leżał na marginesie jej podróży po kraju środka. Nie zajęła się, bo nie taki był cel jej wizyty w Pekinie. Miała za zadanie namówienie Chińczyków do kupowania nie tylko niemieckich towarów, ale i europejskich obligacji, od których ostatnio uciekali. I to zrobiła. Premier Wen Jiabao powiedział, że będą kupować, więc można na to liczyć.
Naturalnie w sferze gospodarczej nie wszystko się pani Merkel udało. Nie zdołała przekonać Chińczyków, aby odblokowali kontrakt na zakup dużych Airbusów 330, który wstrzymali po włączeniu przez Unię Europejską linii lotniczych do systemu handlu emisjami dwutlenku węgla. Tak samo, jak nie zdołała rozwikłać trudnego sporu dotyczącego chińskiego dumpingu w eksporcie paneli słonecznych. Sama pani Merkel narzekała na trudny dostęp do chińskiego rynku,chociaż przyznała, że woli negocjacje, niż spory.
To Chińczykom się niezwykle spodobało, bo jest to zupełnie nowy klimat w stosunkach z Unią Europejską. Ciekawe, jaką decyzję podejmie teraz unijny komisarz ds handlu, który zapowiadał rozpoczęcie przeciwko Chińczykom postępowania antydumpingowego w tej sprawie. Czy usłyszał głos Angeli Merkel z Pekinu?