Jesień dla rynku pracy jest trudniejsza niż ciepłe lato, liczba bezrobotnych będzie rosła, a liczba pracujących – spadała. Oby tylko nie szybciej niż do tej pory.

Już od kilku miesięcy kupujemy mniej i ostrożniej. W oficjalnych danych o sprzedaży detalicznej gwałtownych spadków nie widać i widać zapewne nie będzie. Statystyka ujmuje sklepy, gdzie pracuje powyżej 10 osób. Jeśli więc w poszukiwaniu tańszych produktów częściej będziemy odwiedzali supermarkety czy dyskonty, to sprzedaż detaliczna będzie rosła. Pokaże nasze zakupy w wielkich sklepach, a pominie to, że przestajemy kupować w mniejszych. To będzie widać dopiero po zamkniętych witrynach.

Ale perspektywa osłabienia konsumpcji i popytu wewnętrznego wzmaga postulaty ekonomistów o obniżenie stóp procentowych NBP. Jeśli będą niższe, część z tych, którzy teraz oszczędzają, odkładając pieniądze na stosunkowo wysoki procent w banku, zastanowi się, czy ich nie wydać. Zwolennicy poluzowania polityki monetarnej uważają, że pobudzenie konsumpcji przez obniżenie stóp jest już nie tylko wskazane, ale konieczne, i to jak najszybciej.

Może mają rację. Chociaż mnie nie przekonują. Przeciętne wynagrodzenia w firmach są o ponad 95 zł wyższe niż rok temu. Czyli prawie o sto złotych. Ale to wzrost, który w całości pochłonęła inflacja. Zabrała jeszcze więcej, bo przecież wynagrodzenia rosną wolniej niż ceny. Być może dla wskaźnika wzrostu gospodarczego obniżka stóp procentowych jest potrzebna, ale dlaczego mam ważenie, że po niej ceny będą jeszcze szybciej uciekały zarobkom. Najszybciej rosnącą u nas daniną jest podatek inflacyjny.