Brytyjski Barclays, holenderski ING, francuski BNP Paribas zarządzają aktywami większymi od PKB swoich krajów. Ich ewentualny upadek wywołałby niewyobrażalną katastrofę.
Rząd Niemiec zagwarantował swoim obywatelom, że w razie bankructwa jakiegokolwiek banku wypłaci 100 proc. ulokowanych tam depozytów. Jak miałby to jednak zrobić, skoro całe roczne dochody rządu federalnego są kilkakrotnie mniejsze od depozytów w samym Deutsche Banku?
W takiej sytuacji rządy muszą więc pomagać bankom bezwarunkowo i za wszelką cenę. A to budzi oburzenie, zwłaszcza gdy przypomni się stare powiedzenie, że banki to mistrzowie w prywatyzowaniu zysków i nacjonalizowaniu strat.
Za problem ten zabrali się regulatorzy najważniejszych obszarów finansowych świata – USA, Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii. Diagnoza jest zawsze podobna: pozwoliliśmy urosnąć bankowym gigantom, którzy teraz trzymają nas w szachu.
Po pierwsze, owi giganci zapuścili się na pola ryzykownych operacji finansowych, na których nie mieli prawa się znaleźć – a przynajmniej nie mieli prawa narazić w ten sposób na szwank oszczędności setek milionów ludzi, którzy im je zawierzyli. A po drugie, skala ich działalności jest dziś tak ogromna, że upadek któregokolwiek mógłby spowodować załamanie całego globalnego systemu finansowego.