Too big to fall

Jak się powszechnie sądzi, jednym z głównych błędów, do jakich dopuszczono w ciągu minionego półwiecza na rynku finansowym, była zgoda na ukształtowanie się gigantycznych grup bankowych, o aktywach idących w biliony dolarów i euro. Wobec takich gigantów bezradni są i ludzie, i firmy, i rządy

Publikacja: 05.10.2012 02:11

Too big to fall

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Brytyjski Barclays, holenderski ING, francuski BNP Paribas  zarządzają aktywami większymi od PKB swoich krajów. Ich ewentualny upadek wywołałby niewyobrażalną katastrofę.

Rząd Niemiec zagwarantował swoim obywatelom, że w razie bankructwa jakiegokolwiek banku wypłaci 100 proc. ulokowanych tam depozytów. Jak miałby to jednak zrobić, skoro całe roczne dochody rządu federalnego są kilkakrotnie mniejsze od depozytów w samym Deutsche Banku?

W takiej sytuacji rządy muszą więc pomagać bankom bezwarunkowo i za wszelką cenę. A to budzi oburzenie, zwłaszcza gdy przypomni się  stare powiedzenie, że banki to mistrzowie w prywatyzowaniu zysków i nacjonalizowaniu strat.

Za problem ten zabrali się regulatorzy najważniejszych obszarów finansowych świata – USA, Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii. Diagnoza jest zawsze podobna: pozwoliliśmy urosnąć bankowym gigantom, którzy teraz trzymają nas w szachu.

Po pierwsze, owi giganci zapuścili się na pola ryzykownych operacji finansowych, na których nie mieli prawa się znaleźć – a przynajmniej nie mieli prawa narazić w ten sposób na szwank oszczędności setek milionów ludzi, którzy im je zawierzyli. A po drugie, skala ich działalności jest dziś tak ogromna, że upadek któregokolwiek mógłby spowodować załamanie całego globalnego systemu finansowego.

Konsekwencja jest dość prosta. Kiedy ryzykowne operacje przynoszą kolosalne straty, giganci momentalnie ustawiają się w kolejce po państwową pomoc. A następnie z beztroskim uśmiechem wyjaśniają: owszem, poszaleliśmy i straciliśmy górę pieniędzy. Ale jeśli nas nie uratujecie, miliony ludzi stracą oszczędności, a kolejne miliony mogą stracić pracę. My nie jesteśmy zwykłymi firmami, które po prostu bankrutują. My jesteśmy gigantami, którzy idąc na dno pociągną za sobą kolejne banki, kolejne przedsiębiorstwa, kolejne gospodarstwa domowe.

Recepty, które proponuje się w tej sprawie, są zazwyczaj podobne. Po pierwsze, zakaz łączenia działalności ryzykownej – np. gry na giełdach i operacji na instrumentach finansowych – ze standardową działalnością bankową, czyli zbieraniem od ludzi depozytów i udzielaniem kredytów (taki rozdział, zwany aktem Glassa-Steagala, obowiązywał w USA od roku 1933 do 1999, w Europie nigdy go nie było). Po drugie, stworzenie barier dla wzrostu wielkości banków – a wręcz przymusowy podział banków wielkich na mniejsze. Takim mniejszym bankom można byłoby w razie czego powiedzieć: nie dostaniecie pomocy rządowej, jeśli źle zarządzaliście pieniędzmi – bankrutujcie. Wasz upadek na pewno będzie bolesny, ale nie spowoduje załamania całej gospodarki.

Problem w tym, czy owe recepty naprawdę wystarczą. W czasie poprzedniego wielkiego kryzysu z lat 30. banki były znacznie mniejsze niż dziś. A jednak, choć teoretycznie upadek żadnego z nich nie powinien powodować dramatu, dramat nastąpił. Banki są bowiem połączone ścisłą siecią powiązań, a upadek jednego pociągał za sobą kolejne – tak że w sumie w samych USA zbankrutowało kilka tysięcy banków.

Podobnie naiwna wydaje się wiara w zbawienną moc przywrócenia aktu Glassa-Steagala: w końcu banki inwestycyjne, których nadmierna pomysłowość doprowadziła do obecnego kryzysu, wcale nie łączyły swojej działalności z depozytowo-kredytową.

Choroba jest, na pewno trzeba znaleźć na nią szczepionkę. Ale opracowanie skutecznych recept będzie znacznie trudniejsze, niż się dziś twierdzi.

Witold M. Orłowski

Brytyjski Barclays, holenderski ING, francuski BNP Paribas  zarządzają aktywami większymi od PKB swoich krajów. Ich ewentualny upadek wywołałby niewyobrażalną katastrofę.

Rząd Niemiec zagwarantował swoim obywatelom, że w razie bankructwa jakiegokolwiek banku wypłaci 100 proc. ulokowanych tam depozytów. Jak miałby to jednak zrobić, skoro całe roczne dochody rządu federalnego są kilkakrotnie mniejsze od depozytów w samym Deutsche Banku?

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację